"Przyloty-odloty” to blog o podróżach, ale nie tylko. Wiadomym jest, że pomiędzy wyprawami, wycieczkami, a nawet spacerami, jak zza węgła pojawia się czas "nie-podróżny". Wtedy to człowiek choć trochę "świata-ciekaw", zajmuje się obserwowaniem, porównywaniem i zadawaniem pytań. Często pozostających bez odpowiedzi. Tropienie dulszczyzny i drobnomieszczaństwa jest pasją samą w sobie. "Świata-ciekaw" wspomina również czasy mniej lub bardziej odległe, bez znaczenia czy w przeszłość, czy w przyszłość. Tak więc startuję z blogiem, w którym pełno okruchów i odbić. Pełno tu odlotów moich bliskich i znajomych, obserwacji otaczającego mnie życia i relacji z podróży oczywiście! Postaram się wpleść również własne - i nie tylko - zdjęcia, cytaty i fragmenty, przy których przystanąłem i postanowiłem się nimi podzielić. Zanim zacznę pozwólcie, że cytując Kabaret Starszych Panów powiem: „Drzwi opatrzyłbym w inskrypcję, przedsięwzięto Ekspedycję”/ Radek


wtorek, 29 marca 2011

Aussie guide for freaks

"I still call Australia HOME!" by Aga "Pole by birth, Aussie by heart"
"Absolutnie najlepsze fish and chips dają w San Remo – przy samym wjeździe na Philiip Island. Knajpka jest przy długaśnym moście. Ryba fantastyczna, prosto z oceanu, panierowana delikatnie i smażona do doskonałego złotego koloru. Chipsy perfekcyjnie zrobione z własnoręcznie przez nich obieranych i ciachanych ziemniaków. Najlepiej konsumować lubieżnie na tarasie – z widokiem na całą zatokę, w towarzystwie przyjaznych pelikanów, które z radością poczęstują się zaoferowanym chipsem. Oczywiście nie na żadnych plastikach serwowane tylko jak należy – w gazecie. :)


Najlepsze martini absolutnie w całej Drodze Mlecznej oferują w Gin Palace, przy malutkiej bocznej uliczce odchodzącej od Little Collins Street. Trzeba wiedzieć jak trafić (jak zresztą do najlepszych lokali). Za moich czasów bytności tam dawali – jak sama nazwa wskazuje – li i wyłącznie drinki z ginem, a specjalizowali się w kilkunastu typach martini. Pycha. Z ciekawostek dodam, że wnętrze mocno klimatyczne, kanapy i fotele pluszowe, malutkie staroświeckie stoliczki, ściany z cegieł. Wnęki intymne dla parek lub małych grupek. Z moimi kolegami nazywaliśmy to miejsce OB-GYN Palace (ot, taki żarcik medyczny, hehe, tym bardziej że już po trzecim martini ... nóżki...)



Najsmaczniejsze i najsoczystsze navels są w małym gaiku, tak w połowie drogi między Red Cliffs a Mildura. Nazwy nie pomnę, ale trafię i palcem pokażę gdzie. ;) To jest w ogóle cudowny region, słynący nie tylko z orange groves ale i z winiarni – np. Lindemans. Najwspanialsze są Jazz Food & Wine festivals, podczas których zwiedzający winiarnię mogą nie tylko posmakować winka, zagryźć go pysznym serem ale i rozłożyć się leniwie na trawie i wieczorem posłuchać dobrej jazzowej muzyki, z cykadami w tle. Z ciekawostek: w regionie są dwie miejscowości Colignan i Nangiloc – zadupia totalne, ale położone najbliżej siebie, więc ojcowie założyciele nadali im nazwy będące lustrzanymi odbiciami. W regionie znajdują się również parki narodowe w tym jeden z tzw. Pink Lakes – to są jeziora z soli, po których normalnie chodzić można (mam zdjęcia) a kolor różowy mają, bo pod wartwą soli rosną radośnie krasnorosty, czerwone algi, które przebijają i dają śliczny kolorek różowy. Widok niezapomniany w blasku zachodzącego słońca. :)



Coś jeszcze ktoś życzy się dowiedzieć? Wiem gdzie serwują soczyste białe larwy – na surowo lub lekko grillowane. ;) 

by Aga: Pole by birth, Aussie by heart

1 komentarz:

  1. Tak sobie przeczytałam własne dzieło i muszę notkę gwoli wyjaśnienia zapodać: pisząc "chipsem" oczywiście nia mam na myśli tego świństwa w torebkach, które chłopcy chętnie konsumują do piwa przy okazji meczów futbolowych. Spolszczyłam po prostu słowo "chip" czyli "frytka". :)
    Pamiętajcie: w dzioby pelikanów rzucamy frytkami! ;)

    OdpowiedzUsuń