"Przyloty-odloty” to blog o podróżach, ale nie tylko. Wiadomym jest, że pomiędzy wyprawami, wycieczkami, a nawet spacerami, jak zza węgła pojawia się czas "nie-podróżny". Wtedy to człowiek choć trochę "świata-ciekaw", zajmuje się obserwowaniem, porównywaniem i zadawaniem pytań. Często pozostających bez odpowiedzi. Tropienie dulszczyzny i drobnomieszczaństwa jest pasją samą w sobie. "Świata-ciekaw" wspomina również czasy mniej lub bardziej odległe, bez znaczenia czy w przeszłość, czy w przyszłość. Tak więc startuję z blogiem, w którym pełno okruchów i odbić. Pełno tu odlotów moich bliskich i znajomych, obserwacji otaczającego mnie życia i relacji z podróży oczywiście! Postaram się wpleść również własne - i nie tylko - zdjęcia, cytaty i fragmenty, przy których przystanąłem i postanowiłem się nimi podzielić. Zanim zacznę pozwólcie, że cytując Kabaret Starszych Panów powiem: „Drzwi opatrzyłbym w inskrypcję, przedsięwzięto Ekspedycję”/ Radek


czwartek, 30 grudnia 2010

Stan dróg - Road Train

Miało być o metrze, ale wyszło inaczej. Po australijskich drogach pędzą składy ciężarowe nazywane tam i w USA Road Train. Ciągnik (samochód ciężarowy z kabiną) i trzy, a czasem cztery przyczepy. Dla udokumentowania umieszczam zdjęcie takiego "potwora" w dodatku wypełnionego benzyną. Nie boję się ich, jestem ostrożny, ale wiem że wszystko jest ok. Tymczasem właśnie wybieram się w nie długą, ale też nie najkrótsza wycieczkę. Jak zwykle sen z moich oczy spędza stan dróg do jakiejkolwiek granicy naszego pięknego państwa. Zastanawiam się czasem czy podobnie byłoby gdybyśmy graniczyli z Bułgarią lub Mołdawią? Może wtedy  czułbym ulgę widząc "po naszej stronie", pierwszą płatną i nieczynną toaletę?  Grochówkę z namiotu wojskowego lub flaki wołowe z budy, która wygląda jakby je tam żywcem i z żywca,  pozyskiwali. Wybaczcie nie widzę w tym nic, a nic, a już na pewno nie śmiesznego. Szczególnie wkurzają mnie napisy "Regulacja elektronicznych liczników i tachometrów", nie wiecie o co chodzi? Oj dzieci, dzieci! Kiedy ostatni raz widzieliście w komisie samochód, który miał dziesięć lat i przejechane więcej niż 80.000 km? Oczywiście: pierwszy właściciel, niepaląca kobieta, w kraju od kwartału - sprawny! Otóż to jest własnie efekt oszustów od liczników, jednym kablem robią z 180.000 - 80.000 a z 240.000 110.00 no maksymalnie 120.000 km. Tachometry? To już naprawdę nabity ostry nabój. Kierowca powinien jechać maksymalnie 9-10 h z odpowiednimi przerwami i 11 godzinną przerwą poza samochodem - wypoczynkiem. Tylko, że to się nie opłaca przewoźnikowi, firmie i samemu kierowcy również. Od zawsze wiadomo, ze jesteśmy jednymi z "najlepszych" kierowców na świecie. Na urodzinach cioci chwalimy się "wyczynami" typu 16 godzinny non stop powrót z Chorwacji czy trasa Warszawa - Poznań w 2,45 h  - Idioci!!! ...(osunąłem bo...)... . Wracając do tematu. Po drodze pędzi ciężarówka ważąca ponad 20 ton z kierowcą, który od 15 godzin nie wysiadał. Ich celem jest punkt "regulacji", nie łóżko, nie sen, nie zupa. Dojadą, jeśli? Tarczę lub kartę się wymieni i Tadam! Reset!  Kierowca jak nowy, wsiądzie do swojej kabiny, zegar pokaże pierwszą godzinę, a wiec pojedzie jeszcze kolejne dziesięć - w końcu wypoczął i to za niewielką sumę. Strzeżcie siebie, swoje dzieci i bliskich. Dlaczego tego nie piętnujemy? Bo w naszych polskich genach cwaniactwo jest nadal ważniejsze niż bezpieczeństwo. Mamy na nie nawet własne, usprawiedliwiające i nobilitujące je, określenia: "Umiejętność radzenia sobie". "Zaradność", "Zmysł organizacyjny", wszystko wielkie kłamstwo. Miało być o metrze! Nadrobię to, obiecuje zdjęcie "Regulatorów"

niedziela, 26 grudnia 2010

Do Czytelników - ENLIGHTENMENT!!! (oświecenie), Please !!!

26 grudnia oglądam filmy Disneya. Święta, święta i... jeszcze nie po świętach, więc oglądam filmy Disneya i inne z gatunku kina "Szczęścia, radości i hamburgerów". Nie pytajcie, które? Te co zawsze, co roku, co Święta!!! Obejrzałem już trzy, czuję powoli, błogo napływające odmóżdżenie. Jak miło, jeszcze tradycyjne wiązanie krawatów dla mojego Ojca Zenona i kilka rozmów telefonicznych, bo czas goni...  
Moi Drodzy Czytelnicy, podobno mam Was więcej niż się spodziewałem? Oczekuję więc: Ujawnienia!!! Proszę wstawiajcie komentarze to tego postu, nie oczekuję, imion, nazwisk, lokalizacji, ale nawet jeśli napiszecie "anonim z anonimowa" i kilka słów to będzie mi miło. A więc enlightenment!!! Zrozumiem tych, którzy pozostaną w cieniu, ważne żeby pozostali czytelnikami.
z wyrazami szacunku: 
autor

czwartek, 23 grudnia 2010

Karp mi opadł

Idą Święta? płyną Święta! nowo poznany znajomy, wielbiciel tak jak ja, kuchni restauracji TOGA, powiedział co następuje: Mój znajomy, szef kuchni dużej restauracji stołecznej, napisał do mnie smsa "Stary właśnie na kuchnie wjechało mi trzydzieści żywych karpi!!! Chyba je poproszę o zbiorowe rytualne świąteczne samobójstwo!!!". Wczoraj wędkarz z Suwałk złapał karpia rekordzistę, ważył ponad dwadzieścia osiem kilogramów.  Szczęśliwiec wraz z kolegami jest miłośnikiem filmów Barei więc nazwał karpia Rysiek, zrobił sobie zdjęcie  i wypuścił rybsko na wolność, do wody. Jak wiadomo trudno łowić ryby w mętnej wodzie, a takowej u nas pod dostatkiem, a więc karpiowi "Szerokiej rzeki". Wędkarzowi dziękujemy, a wszystkim po łusce do portfela. 
(relacja na żywo z Togi - Wasz Radek)

wtorek, 21 grudnia 2010

Obrazkowo II czyli wyjaśnienie co robią zwierzęta !!!

Koleje Państwowe -stoi na stacji lokomotywa!

Wczoraj wieczorem z ogromną przyjemnością słuchałem Prof. Leszka Balcerowicza w programie Lisa. Nazwisko tego pierwszego piszę na stojąco, ten drugi nie przeszkadzał nadmiernie, na szczęście, a więc nie będę utyskiwał przed Świętami. Prof. mówił o długu publicznym uświadamiając nam, że co dnia rośnie on o ponad 170 mln zł, czy to dużo czy nie? Dla zwykłego Nowaka i Kowalskiego to bez znaczenia bo poza granicą abstrakcji. W kieszeni też ani od tego więcej monet na karpia, ani mniej. Mamy swoje problemy i dłuższej perspektywy, jeśli nie podana jest populistycznie i głośno ze sztandarami, większość z nas nie dostrzega. Profesorowi w tym miejscu dziękujemy. 
My zajmijmy się naszymi kolejami czyli PKP. Wracałem w dniu Armagedonu czyli zmiany rozkładu jazdy, z Krakowa. Pociąg do Warszawy był, o dziwo, prawie punktualny. Co prawda wagonu numer 6 na który miałem bilet nie było, ale był za to wagon numer 13! Jak wiadomo 13 grudnia w wagonie numer 13 a do tego miał być przedziałowy, a był "lotniczy", no to znaczy z przedziałem, ale takim jednym wielkim. Śmieszne było to, że z powodu spóźnienia zamiast nazywać się "Modrzejewska", przyjechał "Norwid". Zamiast jechać Divą sceny, pojechałem więc Mistrzem literatury tym od słynnego cytatu "Jak tu grać na tak małej i niepoukładanej scenie, gdzie wszystkich, wszystkie grają cienie?". Moja Przyjaciółka Aga powiedziała mi, post factum, że nie należy kupować skrajnych miejscówek bo często one po prostu nie istnieją. Numery kończą się o kilka numerów wcześniej lub nie zaczynają od "1" a od "4" dlaczego, nie wiadomo?
Ad rem!!! Dzisiaj w radio usłyszałem, że ktoś dokonał podliczenia Dnia Armagedonu i okazało się, że w dziewięć dni od 12 do 19 grudnia, polskie koleje... Państwowe - a jakże!!! Spóźniły się o łącznie 197 ... ale nie godzin, a DNI !!! To też jest poza moją granicą percepcji!!! Dla poprawy humoru dodam, że średnia prędkość pociągów ekspresowych w Indiach wyniosła za zeszły rok: 42 km/h, ale to zarządu PKP nie usprawiedliwia w najmniejszej mierze!!! A Wars wita nas, Wars wita nas, Wars...

Na zdjęciu: MAGLEV - kolej w Szanghaju 417 km/h do 17.00 do 22.00 to już tylko 310 km/h - słabo prawda?

niedziela, 19 grudnia 2010

Obrazkowo cz. I

Znalazłem poniższe rysunki w pubie Studia na krakowskim Kazimierzu. Nie ważne, że to reklama nowej marki dla dzieci, ale jaka fajna!!!



Następny obrazek umieszczę jak, zgodnie z instrukcją, sobie pobabracie ten!

piątek, 17 grudnia 2010

Na weekend

Dawno temu mieszkałem w Poznaniu na strychu przy  ulicy Gajowej. Za oknem był przepiękny widok na Stare Zoo. Dokładnie na basen z wiecznie bawiącymi się fokami i wyspę pełną lemurów Kata. Wtedy to postanowiłem zrobić w moim pokoju wielką szafę. W tym celu znalazłem odpowiedniego stolarza i zleciłem pracę. Tydzień później gdy szafa osiągnęła już realne kształty, wróciłem do domu wcześniej i zastałem Pana Stolarza przy pracy. Otórz trzymając w ustach pęk wkrętów do drewna, a w ręku młotek, robił co następuje. Brał kolejne wkręty w lewą dłoń i następnie wbijał je w szafę!!! To nie pomyłka: wbijał młotkiem, nie wkręcał!!! Na mój okrzyk "Panie Czesiu co Pan najlepszego robi!?!". usłyszałem odpowiedź, którą dedykuję na nadchodzący weekend z podtekstem przed świątecznym "Wyluzuj to tylko Święta!"
Panie Radku:
"Wbity wkręt trzyma lepiej niż wkręcony gwóźdź!!!" - wyluzuj.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

47 Roninów i pociąg do Krakowa

Kiedy po raz kolejny tej zimy próbowałem odśnieżyć swój samochód, wydobyć go z zaspy, a następnie otworzyć drzwi, złamałem drugi, również tej zimy, klucz – byłem wściekły. Kiedy jednak samochód uruchomić się nie dał, immbilaiser odmówił odblokowania silnika a  spod maski dobiegło żałosne wuuuww, wuuww, zamiast ryku 155 włoskich koni mechanicznych -  byłem bliski harakiri. Nie, nie na sobie, każe jemu, a raczej jej rozciąć sobie przed brama wjazdową do serwisu blok silnika i zbryzgać olejem biuro tego pajaca, który rok temu za nie pomne jak wyskoka sumę „naprawił” mi system i centralny zamek. Dlaczego? Na znak protestu, i tu jak myśl złota wskoczyła mi opowieść o największym rytualnym samobójstwie w historii Japonii i o pewnym dokumencie, który można oglądać do dziś w Świątyni Sengakuji w Tokio.

Otóż trzysta lat temu na zamku w Edo czyli dzisiejszym Tokio jeden z samurajów poczuł się zlekceważony przez drugiego i dobył katany czyli długiego miecza. Potyczka toczyła się aż Kira Kozeukenosuke i lord Asano Takuminokati zostali rozdzieleni przez strażników. Wiedzieć trzeba, że na zamkach panował wydany przez Shoguna zakaz dobywania, a nawet poruszania się z bronią z powodów dość oczywistych. Karą za nie zastosowanie się miała być śmierć, która w przypadku samurajów najpierw oznaczała nakaz popełnienia przez delikwenta rytualnego samobójstwa, a dopiero później ścięcie mu głowy.  Problemem było wyznaczenie na seppuku niegodnego miejsca, którym miał stać się ogród, powszechnie używany ścinania złodziei i drobnych przestępców podatkowych, jak również w chwilach przerw… do przechadzek i czytania haiku (krótkie wiersze bez rymu: Deszcz pada, a moja głowa szeleści pod górę etc, etc). Asano popełnił seppuku, a cwanemu Kirze udało się wymigać od „straty głowy”. Rozdział drugi nastąpił rok później kiedy to na zamek Kiry wdarło się 47 Roninów czyli bezpańskich Samurajów, pozbawionych głowy jak również reszty swego pana Asano rok wcześniej. W akcie zemsty zabili Kirę i odcięli mu głowę. Następnie zanieśli ją na cmentarz gdzie pochowano ich Pana i złożyli na jego grobie. Nie zaniedbali spraw formalnych, od opiekuna miejsca pochówku uzyskali stosowne pokwitowanie z pieczęcią urzędową o przekazaniu głowy adwersarza. Z pokwitowaniem oddali się w ręce władzy i popełnili zbiorowe seppuku jako akt kary i lojalności, skruchy i oczyszczenia ich rodzin z tego co zrobili. Jeden z nich się wykpił, historii nie wspomina jak, bo kto chciałby rozwodzić się nad niegodziwcem i tchórzem? Ciała samurajów złożona w świątyni Sengakuji, a kwit potwierdzający rozliczenie się z głowy Kiry można oglądać w części muzealnej po dziś dzień. Przyznać trzeba, że zrobili to z głową.  Hai!!!

wtorek, 7 grudnia 2010

Lost in translations

Pewien Chińczyk mieszkający w NY na tyle niedługo aby opanować tajniki Mc języka, ale wystarczająco długo aby adaptować swoja sztukę kulinarną do gustu i pojęcia o chinesse food zjadaczy hamburgerów, otworzył bar na rogu Time Square. W witrynie większości  tego typu przybytków widnieje napis TAKE AWAY czyli Na wynos, on jednak napisał TAKE AND RUN AWAY i nie wiem do tej pory czy miał na myśli Maraton nowojorski czy wpływ ostrości kuchni syczuańskiej na perystaltykę jelit? Natomiast zainspirował mnie aby za Igorem Zalewskim przytoczyć kilka znalezionych podobnych kwiatków. Tajwan: "If  there is anything we can do to assist and helpyou, please do not contact us" (Jeżeli możemy w jakiś sposób Państwu pomóc, prosimy o brak kontaktu). Kopenhaga: "Take care of burglars", (ępiekuj sie złodziejami). Restauracja w Indiach: "Deep fried fingers of my lady", (Palce mojej pani smażone w głębokim tłuszczu). Wietnamski fast food: "Pork with fresh garbage", (Wieprzowina ze świeżymi śmieciami). Hotel gdzieś w Europie "Please hang yourself here", (Powieś się tutaj  sam- prosimy). Szwajcaria: "We have nice bath and we are very good in bed", (Mamy ładne łazienki i jesteśmy bardzo dobrzy w łóżku). Od siebie dodam, że lat temu nie pomnę ile na Targach poznańskich podawano: "Dring z sokiem pomarańczowym", a w samolocie pewien rodak zamówił: "Orenge juice please - może być jabłkowy" i to już jest dla mnie złota reneta fantazji językowej. Igor znalazł jeszcze specjalny koktajl dla Pań w Tokio "Specjal coctails for the ladies with nuts" (...czyli koktajl z jajami dla Pań). 

piątek, 3 grudnia 2010

Drugie prawo antygrawitacji

Myślenie nie pomaga w przezwyciężaniu "oporu", nie tylko materii. Działaj, popełniaj błędy, pamiętaj  żeby się na nich uczyć i popełniaj je znowu te lub inne, ale działaj.
1) Rodzina, znajomi, miejsce pracy (nauki) - to wszystko ogranicza twój potencjał
2) Trzymaj swój umysł z dala od spraw sercowych
3) Zawsze w życiu idziesz którąś z dróg. Wybieraj tą, którada Tobie najpiękniejsze wspomnienia
4) Wątpić to nie "mieć wątpliwości" - wątpić to ich nierozwiewać

czwartek, 2 grudnia 2010

Pierwsze prawo antygrawitacji

Zielony groszek, kukurydza i Twoje myśli nie mogą czuć się związane z prawem ciążenia, to ogranicza fantazję.