"Przyloty-odloty” to blog o podróżach, ale nie tylko. Wiadomym jest, że pomiędzy wyprawami, wycieczkami, a nawet spacerami, jak zza węgła pojawia się czas "nie-podróżny". Wtedy to człowiek choć trochę "świata-ciekaw", zajmuje się obserwowaniem, porównywaniem i zadawaniem pytań. Często pozostających bez odpowiedzi. Tropienie dulszczyzny i drobnomieszczaństwa jest pasją samą w sobie. "Świata-ciekaw" wspomina również czasy mniej lub bardziej odległe, bez znaczenia czy w przeszłość, czy w przyszłość. Tak więc startuję z blogiem, w którym pełno okruchów i odbić. Pełno tu odlotów moich bliskich i znajomych, obserwacji otaczającego mnie życia i relacji z podróży oczywiście! Postaram się wpleść również własne - i nie tylko - zdjęcia, cytaty i fragmenty, przy których przystanąłem i postanowiłem się nimi podzielić. Zanim zacznę pozwólcie, że cytując Kabaret Starszych Panów powiem: „Drzwi opatrzyłbym w inskrypcję, przedsięwzięto Ekspedycję”/ Radek


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Nie pytajcie mnie o kontekst !


Podobno nie ma rzeczy niemożliwych! Tak? To spróbuj wymówić literę "P" z otwartymi ustami.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Molier z KC

Na ekrany kin wchodzi film o dwóch cwaniaczkach, którzy próbują zbić fortunę na samochodzie, którym swego czasu jeździł ponoć Kardynał Karol Wojtyła. Reżyser, Maciej Wojtyszko, w jednej z głównych ról obsadził Piotra Adamczyka, słynnego już odtwórcę ról papieskich. Ten sam reżyser dawno temu w jednym z reżyserowanych przez siebie spektakli, obsadził w roli Moliera i jego żony Tadeusza łomnickiego i Halinę Mikołajewską. Ona w tym czasie członkini KOR-u, on członek KC PZPR, Pewnego dnia, kiedy w sali prób pozostali sami we trójkę, Halina spojrzała na zegarek i powiedziała „Jadę na zebranie KOR-u, jak mnie nie wsadzą to będziecie jutro mieli główną odtwórczynię i premierę”. Na co Łomnicki spojrzał na nią i odpowiedział „To może Ciebie podwiozę?”. W takich momentach wybucham niekontrolowanym śmiechem, chociaż za plecami słyszę chichot historii. Reżyser jeszcze w 2002 roku wspominał, że najpiękniejszy widok to Mikołajewska i Łomnicki spacerujący korytarzami TV i rozmawiający o sztuce tak jakby dookoła nic się nie działo i nie było między nimi tej ogromnej różnicy ideologicznej. Co do aktualnego filmu nie mam zdania. Zdjęcie pochodzi z prób do "Króla Lira", prób niedokończonych, ale o tym napisze około 22 lutego przyszłego roku. 
A propos poczucia humoru, do Łomnickiego kiedyś młody aktor zwrócił się per Mistrzu na co usłyszał odpowiedź "Jaki Mistrzu?! Mów do mnie BOŻE!!!"

niedziela, 22 sierpnia 2010

Uliczne ulotki

Wczoraj w nocy, no bez przesady, o wpół do drugiej! Wracając z Nowego Światu, rozśmiesza mnie, że można napisać Świata - jak Kolumb!!! Znalazłem coś, co jako idea tkwiło mi w głowie od dawna. Za szybą samochodu rozpoznanego przez moje koleżanki jako "biały", a przeze mnie jako Opel Corsa 1,4 tdi, włożona była karteczka genialna w prostocie przekazu. NIE WKŁADAĆ REKLAM!!! Rozumiem to doskonale. Jako uczestnik stolicznego (stołowego) ruchu drogowego, jestem na to szczególnie narażony, jeżdżąc na rejestracjach rodem z Czeczeni CZN. Z końcówką  FX co oznacza z języka angielskiego: efekty specjalne. A propos , w przypadku mojego samochodu to rzeczywiście cud, że jeszcze jeździ!
Wracając do sprawy, jako uczestnik, w ciągu ostatniego miesiąca, wyjąłem bez mała kilogram ulotek promujących: kluby go go, nocne kluby, agencje nie-reklamowe i freelancerki na rynku direct on night to your bed. Straciłem również trzy tygodnie temu lewą wycieraczkę bo jakiś "wkładacz", nie mogąc jej odchylić, urwał całe ramię. Skończyło się to powrotem do domu w ulewie, tylko z prawą szczotką. Siedziałem okrakiem na skrzyni biegów, a kierownicę trzymałem w lewej dłoni. Dlaczego nie zjechałem? Nie było pobocza: płoty, parkany, słupki i tak przez 4 km. Dodatkowo koszt 150 zł za uzywany komplet ramion zakupionych na jednym z popularnych serwisów aukcyjnych i montaż. Denerwuje mnie konieczność "odśnieżania" w niedzielne  popołudnie, trzeźwiejącego samochodu z ulotek, uloteczek, karteczek. Jedna z nich przykleiła się do karoserii wyjątkowo skutecznie, a ponieważ wyjechałem na trzy tygodnie, zerwałem ją po powrocie, ale nie druk z niej. Druk zdobi nadal  bok samochodu jak modern design rodem z najnowszej wystawy MoMo, myjnia nie pomogła! Przypomina mi się jeszcze tekst mojego kolegi, który uprzedzał mnie, żeby nie myć samochodu zbyt często. Otóż na brudnym zawsze ktoś dowcipny wypisze mu BRUDAS. Na czystym natomiast, gwoździem wydrapano mu na bagaźniku CZYŚCIOSZEK!!!

piątek, 20 sierpnia 2010

Wieżowiec i teraźniejsi zmarli w naszym życiu

W niektórych kulturach o zmarłych członkach rodziny mówi się w czasie  teraźniejszym. Na przykład ludność Han, będąca główną grupą etniczną zamieszkującą Chiny, mówi w ten sposób aż do siódmego pokolenia po śmierci. Dopiero gdy rodzi się kolejne, ósme pokolenie, rodzina uznaje stan śmierci za faktycznie i przede wszystkim duchowo dokonany. Wtedy oficjalnie zaczyna mówić się o zmarłym w czasie przeszłym. Szacunek do przodków jest tak ogromny, ze nikt nie odważyłby się zrobić inaczej. Ich imiona umieszcza się wykaligrafowane na tabliczkach we wschodnim rogu domu. Kierunek jest nie bez znaczenia, na wschodzie jak głosi chińska tradycja, gdzieś daleko jest kraina szczęśliwości, do której oni odeszli, a my zmierzamy.
W Singapore, w jednej z najdroższych dzielnic, stoi pusty apartamentowiec. Ponad dwadzieścia pięć lat temu, jeden z europejskich developerów postanowił na dziwnie tanio kupionej działce wybudować budynek i dobrze na nim zarobić. Po zakończeniu inwestycji, pomimo sprawnej kampanii reklamowej, nikt nie chciał wynająć ani "złamanego" metra kwadratowego. Dopiero przypadkowa rozmowa developera z jego chińskim kierowcą ujawniła straszną prawdę. Działka była tania bo wiele lat wcześniej był w tym miejscu cmentarz. Żaden chińczyk nie naruszy spokoju zmarłych, nie postawi stopy na grobie, nawet jeśli miałoby to być kilka lub kilkanaście  pięter ponad grobem. Był jeszcze epilog z Mistrzem Feng shui, ktory to zawsze odwiedza nowe mieszkanie chińczyka przed wprowadzeniem się, wygania złe duchy, przeprasza dobre i ...wydaje stosowny certyfikat, ale i on nie pomógł.

czwartek, 19 sierpnia 2010

No to są jaja!!!

Jednym z przysmaków, oczywiście tradycyjnie dającym potencję i rokowania na syna są w Meksyku: bycze smażone jądra! Sam fakt, że można komuś podsmażyć cohones, nawet jeśli jest bykiem, wydaje mi się na tyle drastyczny, że żal mi się robi zwierzaka. Za to kiedyś jedna z przewodniczek wycieczek opowiedziała tę historię w autobusie jadącym do Cancun. Wycieczka zareagowała sykiem i głośnym "Uuuuuu!!!", tylko jedna, starsza już, Pani trwała z wyrazem zadumy na twarzy. Na pytający wzrok przewodniczki, skierowany w jej stronę, zapytała: "No tak, ale niech Pani powie jak byk znosi jaja?"

Drzewa zmarłych dzieci

Rodzice zmarłego dziecka są najsmutniejszymi ludżmi na świecie. Rozpacz wyrażona w krzyku czy w milczeniu, w stuporze opuszczonych ramion i skuleniu ciała, jest  niepomierna. Nawet pisząc to nie potrafię robić tego spokojnie. Ból nie miesci się w głowie. Kiedy kieruję samochodem z dziećmi jakichkolwiek ludzi, ale najczęściej mi znajomych, moja ostrożnośc i zapobiegliwość sięga granic. Wiozłem kiedyś rodzeństwo, jedyne dzieci cenionego przeze mnie małżeństwa. Ostatnio przed głosowaniem prezydenckim, było jeszcze trudniej. (... wycinek prywatny...). Wszystko wydawało się takie wesołe, słoneczne, obiadowo-radosne.  A jednak myśl o czymkolwiek złym co mogłoby się przydarzyć na drodze, była straszna.
Ad rem, w Indonezji na wyspie Sulawesi wśród już opisywanego plemienia  Tana Toraja, jest zwyczaj pochówku dzieci w grobach wydrążonych w drzewie chlebowca. Z czasem drzewo zabliźnia się, ale nigdy nie do końca jak serca rodziców, którzy  wierzą, że dusze ich dzieci żyją i wzrastają w drzewie. Na zdjęciu jedno z takich drzew, uwierzcie lub nie, samo stanie pod nim jest doznaniem graniczącym z bólem wyrywanego serca. Nigdy nawet nie wysunąłem ręki w kierunku pnia, a przecież one tam są, miliony marzeń, uśmiechów, nie odbytych spacerów, nie nauczonych liter, nie zjedzonych obiadów i nie umytych przed snem zębów. Całe życie rodziców, więcej niż życie.

Impresje od kuchni meksykańskiej

  • Na kaca najlepsza jest Michelada, skład: piwo najlepiej lokalne, sok z limonek, a raczej coś w rodzaju lemoniady z gazem, magi (!) i wianuszek z ostrej, drobno zmielonej papryki z solą dookoła, proporcej należy wypracować w toku leczenia kolejnych nadużyć tequili.Wszystko to razem ma smak niepokojąco nienaturalny jak dla nas, ale efektu nie należy długo czekać. już po pół godzinie z przyjemnością sięgamy po kolejną porcję esencji Meksyku.
  • Robak, powszechnie utarło się sądzic że znajduje się na dnie tequili, otóż nie! Zalega on na dnie butelki szlachetnego trunku Mezcal. Jest to larwa żerujaca w blue agawie, którą podaje się na koniec wypitej butelki najznamienitszemu gościowi przy stole lub dzieli starannie nożem miedzy przyjaciół płci meskiej. Dlaczego?Bo to silny afrodyzja, którego sława zastała dobrze udokumentowana w przeciwieństwie do faktycznego działania! Zakładam, że jest ono równie skuteczne jak działanie selera naciowego, który to "jest" skuteczny po zjedzeniu porcji wielkości wiadra na wodę. O potencji i męskim ratowaniu porządku świata nnym razem.
  • Kilka lat temu gdy sława tequili i mezcala obiegła świat i Amerykanie (jak już wiecie mój ulubiony naród), postanowili ruszyć do Wallmart-ów kupować nową modę, zaczęło brakować nie tylko robaków, ale przede wszystkim blue agawy. Wiec Meksykanie i inne sprytne latynoskie nacje zaczęły robić napitek częściowo z agawy, a w zasadniczej części ze wszystkiego co można było wydestylować z kukurydzą włącznie.Czasem robiono "wodę życia" nawet bez agawy! Komisja standardów zainteresowała się tym i położyła kres. Nie lubicie popcornu? Szukajcie trunku zrobionego w 100% z blue agawy z napisem Reposado.
  • Leczenie ostrego: nigdy nie ie wodą, a na pewno nie gazowaną bo wzmaga, tylko: mlekiem, słodkim, słonym, posypując sól na jezyk i rozcierając o podniebienie. Można też sokiem z limonek, a zdecydowanie najprzyjemniej: piwem.
  • Najsłynniejsze piwo w Meksyku? Corona? Chyba w hotelu wśród turystów!?! ludzi, nie opuszczających bąbla resortowej rzeczywistości i jedzących tortillę i guacamole jako sałatkę do parówek na śniadanie. Normalnie w zależności od regionu…..wybór jest ogromny!
  • Desperado? Proszę Was!!! Litości, to nie piwo, to wytwór wyobrażni francuskich marketingowców o Meksyku, wszystko w jednym, a raczej tablica Mendelejewa w butelce. Basta.

Szybkość życia

Jeśli uważasz, że coś w życiu może Ciebie ominąć, że nie zdążysz się tym nacieszyć, uchwycić w duszy,  to doradzam zwolnić do "rozsądnej" prędkości obserwacyjnej.


...ale patrząc z innej perspektywy, pomyślcie jak dobrze czasem pędzić na "złamanie karku" czując się panem upływającego czasu!!!

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Żółw

Moi znajomi mieli żółwia, rasy nie pamiętam, ale wielkości talerza deserowego, w centki. Żółw był karmiony i naświetlany raz w tygodniu pod warunkiem, że się pojawił. Jak mawiał Pawłow, odruch jest odruchem więc zwierz meldował się na środku dużego pokoju około środy i starał się zbyt szybko nie poruszać aby dać właścicielom do zrozumienia, że jest głodny. Wtedy był myty ciepłą wodą, wstawiany do terrarium i dostawał sałatę. Rok był alter klimatyczny więc żółwiowi coś się poprzestawiało i wlazł za kuchenkę gazową oraz nie zameldował się. Po tygodniu oczekiwania, a również obwąchiwania czy aby nie dochodzi zapach po żółwiu, nagle (adekwatne do gatunku), zza szafki na garnki wychynął zwierz, był cały w pajęczynie, wyglądał jak suszarka na pranie ze skarpetkami lub antena do poszukiwania kosmitów w odległych galaktykach. Na bokach miał "koty", na nosie okruszki, a do tylnej lewej łapy przykleiła mu się bliżej nie określona tłusta farfoclowata substancja. Tym razem został wyszorowany, nakarmiony i ...zniknął (znowu a propos tempa i gatunku), kilka dni później mój znajomy, w środku nocy wstał, poszedł do kuchni po szklanke wody aż tu nagle: Jak nie wrzaśnie, wyrzucił z siebie zestaw jak po strzelonej Lechowi bramce, skowyt "osz Ty bydlaku jeden", "popielniczkę z ciebie zrobię", żona domyśliła się, że chodzi o żółwia. Na środku pokoju leżał skulony 100 kg facet pokonany przez talerzyk deserowy. Okazało się, że trafił na niego małym palcem prawej nogi! Żółw tym czasem uderzony jak w carlingu odbił się od szafki, kuchenki, rykoszetem skosił małą doniczkę z pelargonią i zadokował miedzy butami jak w hokejowych rękawicach. Wniosek nie trzeba było kupować lodówki na freon i samochodu bez katalizatora. Żółw byłby punktualny, a palec cały.
Innym razem ten sam "talerzyk" zobaczył półkę na książki z luka pomiędzy Homo Faber a Śpiewnikiem żony. Wlazł tam, a ponieważ miejsca nie było dużo, przekręcił się na bok i zasnął jak średniej grubości wolumin. Jakby miał na zadzie napis Zoologia, to stałby tak do wiosny. Wieczorem przyszli goście i półkę zasunięto drzwiami. Następnego dnia po południu z szafki zaczął dochodzić dźwięk przypominający powolne, drapanie o szybę rannego komara. Poszukiwania przyniosły niecodzienne znalezisko, żółw wypadł z regału i naprawdę wyglądał na wściekłego. Oczytany to on może był, ale bardziej niezadowolony.
Babcia moje koleżanki kiedyś przez sen pomyślała, ze ma zawał, czuła ciężar w klatce piersiowej, duszność i słyszała chrobot. Kiedy jej myśli pływały pomiędzy testamentem, a wezwaniem karetki, otworzyła oczy i zobaczyła swojego kota Feliksa, który usadowił się na niej i właśnie mrucząc kończył nocną toaletę.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Klamka zapadła

Żyję w bałaganie, książki porozrzucane na podłodze, na biurku sterta wszystkiego, otoczenie wyględa jak po wybuchu petardy w zupie jarzynowej. Co sie stało? Dwa dni temu w czase silnej burzy naderwało sie okno biurowe. Byłem akurat poza biurem. Woda już "wdarłaby się" do środka gdyby nie dzielne kolezanki i koledzy z 5*, którzy robiąc barykadę z szafki i monitora umieścili okno na właściwym miejscu i zakleili je następnie szeroką taśmą pakową. Jak gustownie to zrobili! Taki delikatny art deco-wski wzorek, ale skutecznie. Dzisiaj ma pojawić się serwis, już się boję. 
Naprawiacze biurowi dzielą sie na dwie kategorie:
Pan Janek vel "Złota Rączka" jest ok, trochę po 60 roku życia, pachnący Przemysławką lub inną odmianą Brutala. Zaczesany na lwa, w butonierce ekstra mocna bez filtra. Kibic Legii i znawca polityki na poziomie "ja bym ich wszystkich do oczyszczania miasta wysłał". Pan Janek flirtuje z księgową, a jak jej nie ma to mogą być w ostateczności młodsze. Chętnie wydałby córkę za któregoś z kolegów (ja jestem zajęty), a synowi załatwił u nas posadę dyrektora. W końcu chłop ma 28 lat i już w magazynie pracował. Ogólnie łatwo przyswajalny, potrafi coś zrobić czasem nawet jego koncepcja wytrzymuje walkę z czasem. 
Pan Henio vel "Czerwony Nos", nigdy nie wiesz kiedy sięgnie, nawet jeśli odpisuje na sms że już jedzie to nie wiesz czy po drodze nie "dojedzie" do drugiej butelki, Pan Henio zna się na robocie tylko czas i stres go wykończyły. Niestety jest trudno przyswajalny, nieterminowy, ma zapach rodem ze zbyt długo zamkniętego baru z piwem. Jak dostanie od szefa bonus to szukaj wiatru w polu. Jak czeka na wypłatę to 12 godzin pracuje. Lepiej kupić mu materiały niż wysłać z zaliczką do sklepu - wiadomo dlaczego. Jak dwa lata temu zabił aluminiową skrzynkę dwoma gwoździami i podkleił to wszystko kropelką to ni huhu. Problem w tym, że to był hydrant i strażakowi to się nie spodobało. Ba strażak oszalał z "radości", na poziomie mandatu za 300 zł, ale koleżanki zamieniły to na czekoladki z Madery, dwa małe tukany z drewna dla dzieci i szalik FC Barcelona z moich zapasów. Jakoś się udało. Ufff!!!

Nigdy nie wiemy, który przyjdzie, to słodka tajemnica administracji. Równie dobrze można obstawiać zmianę świateł na rondzie pod Pałacem, o tym już pisałem. Nadal na wspomnienie robi mi się gorąco.
Ad rem, na zewnątrz piękna biurowa pogoda, lekki wiatr, pochmurno, aż chce się skoncentrować, otworzyć okno, wyłączyć klimatyzację i zaczerpnąć świeżego, ołowianego powietrza, Patrząc w monitor komputera, sięgam lewą ręką za siebie, do okna. Dłoń przenika powietrze i zsuwa się gładko w dół nie dotykając nawet sugestii czegoś co można by nazwać otwieraczem. Odwracam wzrok, przecieram oczy, eee co sie stało? Gdzie jest klamka? Okazuje się, że konsekwencją naprawy było zamknięcie okna, jak to sie kiedyś mówiło o niektórych miejscach "na głucho", klamka została zabrana i już. No ładny piec, nic nie zrobię trzeba siedzieć na przewodnikach, rozgarniać papiery i wydobywać spod nich inne papiery. Na szczęście wyprowadzamy się już wkrótce do 2 x większego biura z ogrodem i kuchnią.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Zassane

Kiedy zacząłem pracę w aktualnym miejscu, postanowiłem zrobić porządek. Oczyściłem monitor, wyszorowałem poręcze fotela, a następnie przyniosłem odkurzacz i zacząłem odkurzanie na półce. Skończyłem i rozejrzałem się dookoła. Co by tu jeszcze zrobić? O, powyciągam okruszki z klawiatury. mam taka małą klawiaturę żeby nie przestawiać się z laptopa na normalną. przecignąłem raz i dwa i... usłyszałem trzy głośne plaśnięcia. Kurcze, klawisze! Wciągnąłem U/A/I ter z m m przer b ne, c j n jlepszeg zr b łem!
Pobiegłem do męskiego wc, zakasałem rękawy i z wprawą chirurga zacząłem rozcinać biurowymi nożyczkami worek. Wydobyłem, co to jest? Odznaka z Teneryfy? O może teraz? Zapałki z Brazylii! Teraz na pewno: pół zdjęcia paszportowego znanej podróżniczki od dżungli co to miała bosego męża. Ładnie wyszła, ale nie wkleję tego na klawiaturę! Po kwadransie grzebania w worku jak gwiazdor. Ho Ho Drogie dzieci..."O" Wam przyniosłem, a w "d" sobie je wsadź Ty stary dziadzie!!! Odpowiedziały dzieci. Znalazłem wszystkie klawisze i triumfalnie umieściłem na klawiaturze. Potem wydobyłem spod biurka koleżankę, która pękała od początku ze śmiechu. O czym należy pamiętać przy praniu kota? Żeby nie wykręcać. A przy klawiaturze? Żeby używać opcji do okruszków, a nie do zbitych szklanek.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Trudne słowa

Nie powinniśmy używać słów, których nie rozumiemy. Moja pani od historii w technikum Elektrycznym kiedyś powiedziała:
-Porwania dzieci, cały ten KINADPING, to bardzo poważna sprawa!
To jeszcze nic, ale pewien student chcąc przypochlebić się profesorowi, który lata życia spędził w politycznym podziemiu, walczył i tworzył opozycję, powiedział:
-Pan, panie Profesorze jest takim wspaniałym OPORTUNISTOM!
Cóż nie każdy w szkole był PRYMASEM. Mój Ojciec Zenon na święta Wielkanocne podał białą kiełbasę i szynkę, a do smaku: chrzan, buraczki i BOROWINĘ. bo jak twierdzi do mięsa jest najlepsza! Fakt, ze to trochę błotny pomysł, ale to w końcu jego kuchnia!