poniedziałek, 14 marca 2011
Rzymski dom publiczny
Pewien profesor od Prawa Rzymskiego, który to przedmiot spędza sen z oczu pierwszoroczniaków na Wydziale Prawa, nie lubił studentek. To nic nowego, wręcz zdarza się często, idiota jeden twierdził że są nie predestynowane do zawodów prawniczych i że ich miejsce jest zgoła na innych wydziałach. Zachowania, które budzą aktualnie w nas odruch agresji, kiedyś uchodziły za śmieszne. Podobnie jak opowiadanie dowcipów o blondynkach i przedstawicielach religii starszych niż chrześcijaństwo. Dzisiaj na szczęście już to nie uchodzi, a raczej ludzie otwarcie zaczęli mówić, że im to się nie podoba i nie życzą sobie. Otóż profesor ten był kiedyś członkiem komisji egzaminacyjnej tak zwanego komisu czyli "ostatniej szansy". Do sali wchodzi studentka ubrana, no powiedzmy bardzo mało egzaminacyjne ze szczególnym naciskiem na "bardzo mało". Profesor wysiekły, nie kryje irytacji i ciska pytaniem typu koło ratunkowe, ale z betonu. "Pani powie czy...", tu omiata ofiarę łasym i lubieżnym wzrokiem, "...mogłaby Pani prowadzić w Rzymie Cesarza Hadriana dom publiczny?". Komisja zamiera, studentka zagryza wargi i patrzy na dłonie profesora. Podnosi wzrok, patrzy mu w oczy i powoli sylaba po sylabie mówi: " Ja Nie Ale Pa Na Żo Na JAK NAJBARDZIEJ!!!". W sali słychać łuszczącą się farbę olejną. W szafie z hukiem krawaty "wychodzą z mody", a mucha przelatując między adwersarzami, wywołuje falę dźwiękową porównywalną z atakiem helikopterów HUEY w "Czasie Apokalipsy". Komisja przełyka ślinę, wieszczą katastrofę dla studentki i to na sześć pokoleń w przód. Powietrze jest gęste jak kisiel wiśniowy i równie mało przejrzyste. Tymczasem profesor wpisuje coś w indeks, nie spiesząc się, podnosi wzrok, podaje indeks i mówi "...ma Pani rację - zdała Pani". Zagadka? Otóż nie! W starożytnym Rzymie profesja "burdel-mamy" była zarezerwowana wyłącznie dla kobiet zamężnych, a profesor miał na dłoni obrączkę! Trzeba się uczyć, niezależnie od płci.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Primo: A w czym jest/była mężatka lepsza, że może prowadzić biznes, a panna nie? Serio nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńSecundo: Radku, Ty możesz podawać taką historyjkę jako ciekawostkę krotochwilną, ale to jest w dalszym ciągu bolączka kobiet, niestety – że jesteśmy traktowane jak słodkie idiotki (jeśli nie jako ball-crushing bitches, hehe). Powiem tak: sprobuj przeżyć 12 lat na Antypodach, gdzie każdy facet na ulicy/w sklepie/urzędzie, gdziekolwiek (nie mówię tutaj o kolegach i szefach z pracy w instytucie, bo oni cywilizowani byli!) zwraca się do ciebie per „Darl”, widząc tylko krótką spódniczkę i minimalną bluzeczkę. Nienawidziłam tego „Darl”! Tak potwornie pejoratywne po stronie negatywu! Faceci, jak sami przyznajecie, są wzrokowcami. I widząc pannę w mini i z dekoltem od razu wyrabiają sobie opinię. Niestety, bywa ona mocno błędna. To jak się ubieram nie ma nic do tego co mam w głowie. Nie sądź książki po okładce – nie patrz na ubiór, obecność cycków, czy kolor włosów... choć przyznam, że z tymi blondynkami to z mojego doświadczenia 75% prawda! (and yet... z lubością robiłam włosy na bleached blond!...)
Napisałam o tym u siebie:
http://awomanscorned2010.blogspot.com/2011/01/dress-code.html
http://awomanscorned2010.blogspot.com/2011/01/no-rash-judgements.html
(Radku, sorki, że podaję własne linki, możesz usunąć)