"Przyloty-odloty” to blog o podróżach, ale nie tylko. Wiadomym jest, że pomiędzy wyprawami, wycieczkami, a nawet spacerami, jak zza węgła pojawia się czas "nie-podróżny". Wtedy to człowiek choć trochę "świata-ciekaw", zajmuje się obserwowaniem, porównywaniem i zadawaniem pytań. Często pozostających bez odpowiedzi. Tropienie dulszczyzny i drobnomieszczaństwa jest pasją samą w sobie. "Świata-ciekaw" wspomina również czasy mniej lub bardziej odległe, bez znaczenia czy w przeszłość, czy w przyszłość. Tak więc startuję z blogiem, w którym pełno okruchów i odbić. Pełno tu odlotów moich bliskich i znajomych, obserwacji otaczającego mnie życia i relacji z podróży oczywiście! Postaram się wpleść również własne - i nie tylko - zdjęcia, cytaty i fragmenty, przy których przystanąłem i postanowiłem się nimi podzielić. Zanim zacznę pozwólcie, że cytując Kabaret Starszych Panów powiem: „Drzwi opatrzyłbym w inskrypcję, przedsięwzięto Ekspedycję”/ Radek


czwartek, 30 grudnia 2010

Stan dróg - Road Train

Miało być o metrze, ale wyszło inaczej. Po australijskich drogach pędzą składy ciężarowe nazywane tam i w USA Road Train. Ciągnik (samochód ciężarowy z kabiną) i trzy, a czasem cztery przyczepy. Dla udokumentowania umieszczam zdjęcie takiego "potwora" w dodatku wypełnionego benzyną. Nie boję się ich, jestem ostrożny, ale wiem że wszystko jest ok. Tymczasem właśnie wybieram się w nie długą, ale też nie najkrótsza wycieczkę. Jak zwykle sen z moich oczy spędza stan dróg do jakiejkolwiek granicy naszego pięknego państwa. Zastanawiam się czasem czy podobnie byłoby gdybyśmy graniczyli z Bułgarią lub Mołdawią? Może wtedy  czułbym ulgę widząc "po naszej stronie", pierwszą płatną i nieczynną toaletę?  Grochówkę z namiotu wojskowego lub flaki wołowe z budy, która wygląda jakby je tam żywcem i z żywca,  pozyskiwali. Wybaczcie nie widzę w tym nic, a nic, a już na pewno nie śmiesznego. Szczególnie wkurzają mnie napisy "Regulacja elektronicznych liczników i tachometrów", nie wiecie o co chodzi? Oj dzieci, dzieci! Kiedy ostatni raz widzieliście w komisie samochód, który miał dziesięć lat i przejechane więcej niż 80.000 km? Oczywiście: pierwszy właściciel, niepaląca kobieta, w kraju od kwartału - sprawny! Otóż to jest własnie efekt oszustów od liczników, jednym kablem robią z 180.000 - 80.000 a z 240.000 110.00 no maksymalnie 120.000 km. Tachometry? To już naprawdę nabity ostry nabój. Kierowca powinien jechać maksymalnie 9-10 h z odpowiednimi przerwami i 11 godzinną przerwą poza samochodem - wypoczynkiem. Tylko, że to się nie opłaca przewoźnikowi, firmie i samemu kierowcy również. Od zawsze wiadomo, ze jesteśmy jednymi z "najlepszych" kierowców na świecie. Na urodzinach cioci chwalimy się "wyczynami" typu 16 godzinny non stop powrót z Chorwacji czy trasa Warszawa - Poznań w 2,45 h  - Idioci!!! ...(osunąłem bo...)... . Wracając do tematu. Po drodze pędzi ciężarówka ważąca ponad 20 ton z kierowcą, który od 15 godzin nie wysiadał. Ich celem jest punkt "regulacji", nie łóżko, nie sen, nie zupa. Dojadą, jeśli? Tarczę lub kartę się wymieni i Tadam! Reset!  Kierowca jak nowy, wsiądzie do swojej kabiny, zegar pokaże pierwszą godzinę, a wiec pojedzie jeszcze kolejne dziesięć - w końcu wypoczął i to za niewielką sumę. Strzeżcie siebie, swoje dzieci i bliskich. Dlaczego tego nie piętnujemy? Bo w naszych polskich genach cwaniactwo jest nadal ważniejsze niż bezpieczeństwo. Mamy na nie nawet własne, usprawiedliwiające i nobilitujące je, określenia: "Umiejętność radzenia sobie". "Zaradność", "Zmysł organizacyjny", wszystko wielkie kłamstwo. Miało być o metrze! Nadrobię to, obiecuje zdjęcie "Regulatorów"

niedziela, 26 grudnia 2010

Do Czytelników - ENLIGHTENMENT!!! (oświecenie), Please !!!

26 grudnia oglądam filmy Disneya. Święta, święta i... jeszcze nie po świętach, więc oglądam filmy Disneya i inne z gatunku kina "Szczęścia, radości i hamburgerów". Nie pytajcie, które? Te co zawsze, co roku, co Święta!!! Obejrzałem już trzy, czuję powoli, błogo napływające odmóżdżenie. Jak miło, jeszcze tradycyjne wiązanie krawatów dla mojego Ojca Zenona i kilka rozmów telefonicznych, bo czas goni...  
Moi Drodzy Czytelnicy, podobno mam Was więcej niż się spodziewałem? Oczekuję więc: Ujawnienia!!! Proszę wstawiajcie komentarze to tego postu, nie oczekuję, imion, nazwisk, lokalizacji, ale nawet jeśli napiszecie "anonim z anonimowa" i kilka słów to będzie mi miło. A więc enlightenment!!! Zrozumiem tych, którzy pozostaną w cieniu, ważne żeby pozostali czytelnikami.
z wyrazami szacunku: 
autor

czwartek, 23 grudnia 2010

Karp mi opadł

Idą Święta? płyną Święta! nowo poznany znajomy, wielbiciel tak jak ja, kuchni restauracji TOGA, powiedział co następuje: Mój znajomy, szef kuchni dużej restauracji stołecznej, napisał do mnie smsa "Stary właśnie na kuchnie wjechało mi trzydzieści żywych karpi!!! Chyba je poproszę o zbiorowe rytualne świąteczne samobójstwo!!!". Wczoraj wędkarz z Suwałk złapał karpia rekordzistę, ważył ponad dwadzieścia osiem kilogramów.  Szczęśliwiec wraz z kolegami jest miłośnikiem filmów Barei więc nazwał karpia Rysiek, zrobił sobie zdjęcie  i wypuścił rybsko na wolność, do wody. Jak wiadomo trudno łowić ryby w mętnej wodzie, a takowej u nas pod dostatkiem, a więc karpiowi "Szerokiej rzeki". Wędkarzowi dziękujemy, a wszystkim po łusce do portfela. 
(relacja na żywo z Togi - Wasz Radek)

wtorek, 21 grudnia 2010

Obrazkowo II czyli wyjaśnienie co robią zwierzęta !!!

Koleje Państwowe -stoi na stacji lokomotywa!

Wczoraj wieczorem z ogromną przyjemnością słuchałem Prof. Leszka Balcerowicza w programie Lisa. Nazwisko tego pierwszego piszę na stojąco, ten drugi nie przeszkadzał nadmiernie, na szczęście, a więc nie będę utyskiwał przed Świętami. Prof. mówił o długu publicznym uświadamiając nam, że co dnia rośnie on o ponad 170 mln zł, czy to dużo czy nie? Dla zwykłego Nowaka i Kowalskiego to bez znaczenia bo poza granicą abstrakcji. W kieszeni też ani od tego więcej monet na karpia, ani mniej. Mamy swoje problemy i dłuższej perspektywy, jeśli nie podana jest populistycznie i głośno ze sztandarami, większość z nas nie dostrzega. Profesorowi w tym miejscu dziękujemy. 
My zajmijmy się naszymi kolejami czyli PKP. Wracałem w dniu Armagedonu czyli zmiany rozkładu jazdy, z Krakowa. Pociąg do Warszawy był, o dziwo, prawie punktualny. Co prawda wagonu numer 6 na który miałem bilet nie było, ale był za to wagon numer 13! Jak wiadomo 13 grudnia w wagonie numer 13 a do tego miał być przedziałowy, a był "lotniczy", no to znaczy z przedziałem, ale takim jednym wielkim. Śmieszne było to, że z powodu spóźnienia zamiast nazywać się "Modrzejewska", przyjechał "Norwid". Zamiast jechać Divą sceny, pojechałem więc Mistrzem literatury tym od słynnego cytatu "Jak tu grać na tak małej i niepoukładanej scenie, gdzie wszystkich, wszystkie grają cienie?". Moja Przyjaciółka Aga powiedziała mi, post factum, że nie należy kupować skrajnych miejscówek bo często one po prostu nie istnieją. Numery kończą się o kilka numerów wcześniej lub nie zaczynają od "1" a od "4" dlaczego, nie wiadomo?
Ad rem!!! Dzisiaj w radio usłyszałem, że ktoś dokonał podliczenia Dnia Armagedonu i okazało się, że w dziewięć dni od 12 do 19 grudnia, polskie koleje... Państwowe - a jakże!!! Spóźniły się o łącznie 197 ... ale nie godzin, a DNI !!! To też jest poza moją granicą percepcji!!! Dla poprawy humoru dodam, że średnia prędkość pociągów ekspresowych w Indiach wyniosła za zeszły rok: 42 km/h, ale to zarządu PKP nie usprawiedliwia w najmniejszej mierze!!! A Wars wita nas, Wars wita nas, Wars...

Na zdjęciu: MAGLEV - kolej w Szanghaju 417 km/h do 17.00 do 22.00 to już tylko 310 km/h - słabo prawda?

niedziela, 19 grudnia 2010

Obrazkowo cz. I

Znalazłem poniższe rysunki w pubie Studia na krakowskim Kazimierzu. Nie ważne, że to reklama nowej marki dla dzieci, ale jaka fajna!!!



Następny obrazek umieszczę jak, zgodnie z instrukcją, sobie pobabracie ten!

piątek, 17 grudnia 2010

Na weekend

Dawno temu mieszkałem w Poznaniu na strychu przy  ulicy Gajowej. Za oknem był przepiękny widok na Stare Zoo. Dokładnie na basen z wiecznie bawiącymi się fokami i wyspę pełną lemurów Kata. Wtedy to postanowiłem zrobić w moim pokoju wielką szafę. W tym celu znalazłem odpowiedniego stolarza i zleciłem pracę. Tydzień później gdy szafa osiągnęła już realne kształty, wróciłem do domu wcześniej i zastałem Pana Stolarza przy pracy. Otórz trzymając w ustach pęk wkrętów do drewna, a w ręku młotek, robił co następuje. Brał kolejne wkręty w lewą dłoń i następnie wbijał je w szafę!!! To nie pomyłka: wbijał młotkiem, nie wkręcał!!! Na mój okrzyk "Panie Czesiu co Pan najlepszego robi!?!". usłyszałem odpowiedź, którą dedykuję na nadchodzący weekend z podtekstem przed świątecznym "Wyluzuj to tylko Święta!"
Panie Radku:
"Wbity wkręt trzyma lepiej niż wkręcony gwóźdź!!!" - wyluzuj.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

47 Roninów i pociąg do Krakowa

Kiedy po raz kolejny tej zimy próbowałem odśnieżyć swój samochód, wydobyć go z zaspy, a następnie otworzyć drzwi, złamałem drugi, również tej zimy, klucz – byłem wściekły. Kiedy jednak samochód uruchomić się nie dał, immbilaiser odmówił odblokowania silnika a  spod maski dobiegło żałosne wuuuww, wuuww, zamiast ryku 155 włoskich koni mechanicznych -  byłem bliski harakiri. Nie, nie na sobie, każe jemu, a raczej jej rozciąć sobie przed brama wjazdową do serwisu blok silnika i zbryzgać olejem biuro tego pajaca, który rok temu za nie pomne jak wyskoka sumę „naprawił” mi system i centralny zamek. Dlaczego? Na znak protestu, i tu jak myśl złota wskoczyła mi opowieść o największym rytualnym samobójstwie w historii Japonii i o pewnym dokumencie, który można oglądać do dziś w Świątyni Sengakuji w Tokio.

Otóż trzysta lat temu na zamku w Edo czyli dzisiejszym Tokio jeden z samurajów poczuł się zlekceważony przez drugiego i dobył katany czyli długiego miecza. Potyczka toczyła się aż Kira Kozeukenosuke i lord Asano Takuminokati zostali rozdzieleni przez strażników. Wiedzieć trzeba, że na zamkach panował wydany przez Shoguna zakaz dobywania, a nawet poruszania się z bronią z powodów dość oczywistych. Karą za nie zastosowanie się miała być śmierć, która w przypadku samurajów najpierw oznaczała nakaz popełnienia przez delikwenta rytualnego samobójstwa, a dopiero później ścięcie mu głowy.  Problemem było wyznaczenie na seppuku niegodnego miejsca, którym miał stać się ogród, powszechnie używany ścinania złodziei i drobnych przestępców podatkowych, jak również w chwilach przerw… do przechadzek i czytania haiku (krótkie wiersze bez rymu: Deszcz pada, a moja głowa szeleści pod górę etc, etc). Asano popełnił seppuku, a cwanemu Kirze udało się wymigać od „straty głowy”. Rozdział drugi nastąpił rok później kiedy to na zamek Kiry wdarło się 47 Roninów czyli bezpańskich Samurajów, pozbawionych głowy jak również reszty swego pana Asano rok wcześniej. W akcie zemsty zabili Kirę i odcięli mu głowę. Następnie zanieśli ją na cmentarz gdzie pochowano ich Pana i złożyli na jego grobie. Nie zaniedbali spraw formalnych, od opiekuna miejsca pochówku uzyskali stosowne pokwitowanie z pieczęcią urzędową o przekazaniu głowy adwersarza. Z pokwitowaniem oddali się w ręce władzy i popełnili zbiorowe seppuku jako akt kary i lojalności, skruchy i oczyszczenia ich rodzin z tego co zrobili. Jeden z nich się wykpił, historii nie wspomina jak, bo kto chciałby rozwodzić się nad niegodziwcem i tchórzem? Ciała samurajów złożona w świątyni Sengakuji, a kwit potwierdzający rozliczenie się z głowy Kiry można oglądać w części muzealnej po dziś dzień. Przyznać trzeba, że zrobili to z głową.  Hai!!!

wtorek, 7 grudnia 2010

Lost in translations

Pewien Chińczyk mieszkający w NY na tyle niedługo aby opanować tajniki Mc języka, ale wystarczająco długo aby adaptować swoja sztukę kulinarną do gustu i pojęcia o chinesse food zjadaczy hamburgerów, otworzył bar na rogu Time Square. W witrynie większości  tego typu przybytków widnieje napis TAKE AWAY czyli Na wynos, on jednak napisał TAKE AND RUN AWAY i nie wiem do tej pory czy miał na myśli Maraton nowojorski czy wpływ ostrości kuchni syczuańskiej na perystaltykę jelit? Natomiast zainspirował mnie aby za Igorem Zalewskim przytoczyć kilka znalezionych podobnych kwiatków. Tajwan: "If  there is anything we can do to assist and helpyou, please do not contact us" (Jeżeli możemy w jakiś sposób Państwu pomóc, prosimy o brak kontaktu). Kopenhaga: "Take care of burglars", (ępiekuj sie złodziejami). Restauracja w Indiach: "Deep fried fingers of my lady", (Palce mojej pani smażone w głębokim tłuszczu). Wietnamski fast food: "Pork with fresh garbage", (Wieprzowina ze świeżymi śmieciami). Hotel gdzieś w Europie "Please hang yourself here", (Powieś się tutaj  sam- prosimy). Szwajcaria: "We have nice bath and we are very good in bed", (Mamy ładne łazienki i jesteśmy bardzo dobrzy w łóżku). Od siebie dodam, że lat temu nie pomnę ile na Targach poznańskich podawano: "Dring z sokiem pomarańczowym", a w samolocie pewien rodak zamówił: "Orenge juice please - może być jabłkowy" i to już jest dla mnie złota reneta fantazji językowej. Igor znalazł jeszcze specjalny koktajl dla Pań w Tokio "Specjal coctails for the ladies with nuts" (...czyli koktajl z jajami dla Pań). 

piątek, 3 grudnia 2010

Drugie prawo antygrawitacji

Myślenie nie pomaga w przezwyciężaniu "oporu", nie tylko materii. Działaj, popełniaj błędy, pamiętaj  żeby się na nich uczyć i popełniaj je znowu te lub inne, ale działaj.
1) Rodzina, znajomi, miejsce pracy (nauki) - to wszystko ogranicza twój potencjał
2) Trzymaj swój umysł z dala od spraw sercowych
3) Zawsze w życiu idziesz którąś z dróg. Wybieraj tą, którada Tobie najpiękniejsze wspomnienia
4) Wątpić to nie "mieć wątpliwości" - wątpić to ich nierozwiewać

czwartek, 2 grudnia 2010

Pierwsze prawo antygrawitacji

Zielony groszek, kukurydza i Twoje myśli nie mogą czuć się związane z prawem ciążenia, to ogranicza fantazję.

środa, 24 listopada 2010

Powroty

Moi Drodzy, nieliczni czytelnicy. Powrót do pisania nastąpi po powrocie do domu, a którego dziecięciem będąc wyleciałem jak z procy lub gromem rażony pięknem świata. Przez Dubaj - Amsterdam - Limę - Peru - Helsinki - Bangkok - Siem Reap - Krabi - do Warszawy wrócę okolo 27 listopada i wtedy bójcie się. Okrez przedświeteczny jest szczególnie pełen dulszczyzny, zakłamania i powodów do śmiechu. Składanie sobie życzeń z wykrzywionymi twarzami, fałszywe poklepywania i trzymanie kciuków - chyba w oku bliźniego!!! Do usłyszenia

wtorek, 21 września 2010

U pay peanuts, U get monkeys.

Tytuł posta to hasło mojej znajomej, którą praca satysfakcjonuje, ale płaca już NIE!!! Na co dzień chadza w podartych spodniach i tłumaczy ten fakt modą, tymczasem wiemy z  dobrze poinformowanych źródeł zbliżonych do mediów i papugujących informacje, że boi się zapytać szefa o podwyżkę. Ostatnio nie ma już nawet na myjnie samochodową!!! Ma cały czarny samochód, wyobrażacie to sobie?
Zdjęcie, natomiast jest autorstwa Gosi Markowskiej z zastrzeżeniem wszelkich praw autorskich. Wykonane zostało w autobusie linii 520 na przystanku przed kinem Femina.




wtorek, 14 września 2010

Chińskie zakazy



Tym razem o czasach sprzed Olimpiady w Pekinie, ale obiecuje wrócić do pierwszego Cesarza, jego armii i dworskich kłamstw. Otóż przed olimpiadą poproszono Chińczyków o lekkie zmodyfikowanie swoich zwyczajów. To co władze eufemistycznie nazwały lekkim, dla przeciętnego obywatela Państwa Środka, było jawnym świętokradztwem, zamachem na tradycję i kulturę. 

  • po pierwsze: nie wychodzić po pracy na ulice miast i główne arterie w piżamach. Jak to! Jak to nie wolno nam po pracy jak normalni ludzie przebrać się w jedwabne podomki, bawełniane spodnie i poczłapać w hotelowych kapciach od kuzyna do Pana Wu na Magonga? To niby co mamy robić siedzieć w domach i czekać na pierwsze medale i ostatnie samoloty wywożące kibiców do domu forever by by! To nedorzeczne, przecież piżama nie jest obrazą, jest wyrazem zaufania, gościnności, lekkim nonszalanckim luzem w stylu smart cashual. Ok, nie to nie - będziemy chodzili w szlafrokach, to trochę zbyt eleganckie, ale wytrzymamy.
  • po drugie: nie pluć! Może jeszcze nie mlaskać, nie zostawiać kosteczek o od kurczaka na stole i nie jeść gotowanych kaczych pazurków. To może w ogóle lepiej zaczniemy jeść widelcami i przestaniemy przeciągać się przy stołach i głośno bekać. przestaniemy upijac sie i śpiewać rewolucyjne pieśni. Jak tak dalej pójdzie to zlikwidują karooke.
  • po trzecie: usunąć z menu restauracji: psy, koty, i inne smakołyki. Niewyobrażalny cios w gastronomię. tragedia na poziomie zakazu schabowego z kapustą. Oczywiscie wielu z nas pod presją rządu i w obawie o konsekwencje zmieni karty dań, ale my prawdziwa ludność Han - nigdy
Suplement: przed Olimpiadą z karty dań ośmiuset restauracji zniknęło wszystko to co moze doprowadzić do konfliktów i niepotrzebnych niesnasek. Sukces? Nie do końca, w samym Pekinie jest kilkanaście tysiecy restauracji, jadłodajnii, barów, stolików na targach i obnośnych karmicieli. Reszta o zakazie czy jak nazwał to rzaąd nie słyszała lub słyszeć nie zamierzała. Smacznego Hau hau!

poniedziałek, 13 września 2010

Czyste piękno.

Moi Drodzy Czytelnicy, dementuję, nie zakochałem się, nie zadurzyłem, po prostu prezentuję Wam wiersz, który jest dla mnie kwintesencją uczuć  i pragnień:


Cudowne pomnę oka mgnienie,
Harmonią tknięty wzrok i słuch;
Zjawiłaś się jak przywidzenie,
Czystego piękna lotny duch.

Śród melancholii, śród udręki,

Śród krzątaniny płonnych dni,

Twojego głosu tkliwe dźwięki


I twarz niebiańska mi się śni.
Lecz idą lata, burz porywem
Najsłodszych marzeń płosząc rój.

I zaponiałem dźwięki tkliwe,

I zniknął widok miły twój.


I w głuszy, w mroku zniewolenia

Leniwie czas znosiłem zły -

Dni bez miłości, bez natchnienia,

Bez bóstwa - ach, bez jednej łzy.

Aż wtem - jak duszy przebudzenie,

Harmonią tknięty wzrok i słuch:

Znów się zjawiłaś - przywidzenie,

Czystego piękna lotny duch.

I rośnie w sercu upojenie,
I w zmartwychwstałym znowu drży
Jak dawniej miłość i natchnienie,
I bóstwo żyje w nim, i łzy.
(Aleksander Puszkin do Anny Kern na pożegnanie)

czwartek, 2 września 2010

Japończyk

Dużo napisano w wielu miejscach o Japończykach, o Japonii, o zwyczajach i kulturze, a wiec i ja dorzucę swoje trzy grosze do tego sake. Moja znajoma pracująca w Krakowie w recepcji 4* hotelu opowiadała, że przewodnik wycieczki Japończyków nigdy nie rezerwuje dla siebie pokoju na tym samym piętrze. Gdyby tak zrobił, goście odebrali by to jako wyraz braku szacunku i arogancję. Japończycy w większości rezerwują pokoje z dwoma łóżkami na jedną osobę. Nie tak jak ja, żeby na drugim łóżku zrobić bałagan i przez pół nocy zmieniać je, zastanawiając się na którym śpi mi się lepiej. Japończycy na drugim łóżku stawiają portret męża, żony, dzieci. Nie wierzycie, podam adres hotelu. Zresztą koleżanka jest przygotowana również na inne niedogodności. Po wyrwanych trzech pod rząd prysznicach, dyrekcja przygotowała specjalną, rysunkową instrukcję jak odkręcić wodę. Po latach doświadczeń wiedzą również, że pokój bez wanny jest dla Japończyka nie do zaakceptowania. Moja znajoma Michiko z Tokio, skwitowała to krótko "Jesteśmy kulturą wannową i już". Michiko nawet przez telefon ze swoim Dziadkiem rozmawiała stojąc wyprostowana jak struna, słowa Dziadka potwierdzała HAI! i lekko się kłaniała. Dopiero kiedy skończyła rozmowę usiadła z nami do lunchu. Nie sądzę żeby w obrębie jej świadomości i alfabetu pojęciowego było popularne wśród nastolatek odezwanie do Rodzica "No weź się Ojciec!!!" A teraz najlepsze. Pewien przewodnik z polski miał pod opieką grupę biznesmenów z ich szefem Panem Masu. Przewodnik chciał być szczególnie usłużny, pomawiał, spieszył z informacją, uśmiechał się, kłaniał i opowiadał o mijanych zabytkach. Panu Masu przez dwa dni nie drgnął najdrobniejszy muskuł na twarzy. Kiedy wszyscy zaczęli zastanawiać się czy to może botox, Pan Masu powiedział dnia trzeciego:  "DO NOT TOK TO ME DIRECTLY" i zamilkł do końca wyjazdu! Tak, ale czego spodziewać się po nacji, która za dowcip uważa zbitek słów Hokkaido? Okkaido!!! (drugie to takie gu gu gu, jak u dzieci), brzuch sobie oberwę!!!

środa, 1 września 2010

Stewardesa

Nade mną mieszka stewardesa. Skąd to wiem? Otóż opowiedziała mi o tym żona  Pana J., ale bez szczegółów. Mrugnęła niby okiem, że bywa zabawnie i ciekawie. No i jest, nawet bardzo tylko nie dla mnie. . Kiedy "zalatana" sąsiadka wraca to zaczyna się rytuał. Po pierwsze szarpie się, jak z pitbulem o kabanosa,  na klatce schodowej z walizką wielkości szafy trzydrzwiowej z lustrem. Jakby płaciła nadbagaż to by, jak ludzie, miała 15 kg głównego i podręczy, który wygląda na 7 a waży 16 kg. Po drugie trzaska drzwiami, Kobieto to nie Airbus w EasyJet-e ani Air Egipt z przelotem długości Drogi Mlecznej. Po trzecie zaczyna sprzątać. Najpierw szura szczotką, potem włącza odkurzacz. Dźwięk baletu z rurą przypomina pogoń za wiewiórkami w jesiennym lesie. To tu, to tam, pod szafę i na półce. Zmywa, przesuwa coś, nie wiem co? Wyrzuca butelki do zsypu, a mieszka na szóstym piętrze. Jest napisane "Nie wyrzucać szkła", no tak, ale jest też napis "Nie suszyć bielizny na balkonie", przecież ja nie mam balkonu! Włącza muzykę i tu pogłębia się moja niechęć bo z reguły jest to Radio Złote coś tam i tupie do rytmu. potem, po kilku godzinach, moje piętro cichutko mija winda, otwierają się drzwi sąsiadki i zaczyna się miłosny taniec dwóch ciał, dziki sex, kochanie się - cokolwiek. Nie ważne, ale odkurzacz był mniej hałaśliwy. Puszczam wtedy muzykę, Muzykę, MUZYKĘ!!! Ile ona oktaw potrafi wyciągnąć w jednym dźwięku? Szkoda, że nie myślała o karierze w operze, albo o sprawdzaniu wytrzymałości żarówek. Szkoda, że nie myśli o sąsiadach, albo o innym mieszkaniu, na przykład na Okęciu. Tam i tak mają dość głośno, a więc jeszcze jeden Dreamliner w bloku nie zwróciłby niczyjej uwagi. Poza tym do pracy bliżej.  Czy można wygłuszyć sufit? Wszystko to byłoby ludzkie i w miarę normalne, ale nie o trzeciej w nocy kiedy ląduje KLM z Singapuru lub o 5.30 po przylocie BA z Denver. Najbardziej po całym tym seksie mnie irytuje, że nie rozwozi drinków i zapalonych papierosów!!!

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Nie pytajcie mnie o kontekst !


Podobno nie ma rzeczy niemożliwych! Tak? To spróbuj wymówić literę "P" z otwartymi ustami.

niedziela, 29 sierpnia 2010

Molier z KC

Na ekrany kin wchodzi film o dwóch cwaniaczkach, którzy próbują zbić fortunę na samochodzie, którym swego czasu jeździł ponoć Kardynał Karol Wojtyła. Reżyser, Maciej Wojtyszko, w jednej z głównych ról obsadził Piotra Adamczyka, słynnego już odtwórcę ról papieskich. Ten sam reżyser dawno temu w jednym z reżyserowanych przez siebie spektakli, obsadził w roli Moliera i jego żony Tadeusza łomnickiego i Halinę Mikołajewską. Ona w tym czasie członkini KOR-u, on członek KC PZPR, Pewnego dnia, kiedy w sali prób pozostali sami we trójkę, Halina spojrzała na zegarek i powiedziała „Jadę na zebranie KOR-u, jak mnie nie wsadzą to będziecie jutro mieli główną odtwórczynię i premierę”. Na co Łomnicki spojrzał na nią i odpowiedział „To może Ciebie podwiozę?”. W takich momentach wybucham niekontrolowanym śmiechem, chociaż za plecami słyszę chichot historii. Reżyser jeszcze w 2002 roku wspominał, że najpiękniejszy widok to Mikołajewska i Łomnicki spacerujący korytarzami TV i rozmawiający o sztuce tak jakby dookoła nic się nie działo i nie było między nimi tej ogromnej różnicy ideologicznej. Co do aktualnego filmu nie mam zdania. Zdjęcie pochodzi z prób do "Króla Lira", prób niedokończonych, ale o tym napisze około 22 lutego przyszłego roku. 
A propos poczucia humoru, do Łomnickiego kiedyś młody aktor zwrócił się per Mistrzu na co usłyszał odpowiedź "Jaki Mistrzu?! Mów do mnie BOŻE!!!"

niedziela, 22 sierpnia 2010

Uliczne ulotki

Wczoraj w nocy, no bez przesady, o wpół do drugiej! Wracając z Nowego Światu, rozśmiesza mnie, że można napisać Świata - jak Kolumb!!! Znalazłem coś, co jako idea tkwiło mi w głowie od dawna. Za szybą samochodu rozpoznanego przez moje koleżanki jako "biały", a przeze mnie jako Opel Corsa 1,4 tdi, włożona była karteczka genialna w prostocie przekazu. NIE WKŁADAĆ REKLAM!!! Rozumiem to doskonale. Jako uczestnik stolicznego (stołowego) ruchu drogowego, jestem na to szczególnie narażony, jeżdżąc na rejestracjach rodem z Czeczeni CZN. Z końcówką  FX co oznacza z języka angielskiego: efekty specjalne. A propos , w przypadku mojego samochodu to rzeczywiście cud, że jeszcze jeździ!
Wracając do sprawy, jako uczestnik, w ciągu ostatniego miesiąca, wyjąłem bez mała kilogram ulotek promujących: kluby go go, nocne kluby, agencje nie-reklamowe i freelancerki na rynku direct on night to your bed. Straciłem również trzy tygodnie temu lewą wycieraczkę bo jakiś "wkładacz", nie mogąc jej odchylić, urwał całe ramię. Skończyło się to powrotem do domu w ulewie, tylko z prawą szczotką. Siedziałem okrakiem na skrzyni biegów, a kierownicę trzymałem w lewej dłoni. Dlaczego nie zjechałem? Nie było pobocza: płoty, parkany, słupki i tak przez 4 km. Dodatkowo koszt 150 zł za uzywany komplet ramion zakupionych na jednym z popularnych serwisów aukcyjnych i montaż. Denerwuje mnie konieczność "odśnieżania" w niedzielne  popołudnie, trzeźwiejącego samochodu z ulotek, uloteczek, karteczek. Jedna z nich przykleiła się do karoserii wyjątkowo skutecznie, a ponieważ wyjechałem na trzy tygodnie, zerwałem ją po powrocie, ale nie druk z niej. Druk zdobi nadal  bok samochodu jak modern design rodem z najnowszej wystawy MoMo, myjnia nie pomogła! Przypomina mi się jeszcze tekst mojego kolegi, który uprzedzał mnie, żeby nie myć samochodu zbyt często. Otóż na brudnym zawsze ktoś dowcipny wypisze mu BRUDAS. Na czystym natomiast, gwoździem wydrapano mu na bagaźniku CZYŚCIOSZEK!!!

piątek, 20 sierpnia 2010

Wieżowiec i teraźniejsi zmarli w naszym życiu

W niektórych kulturach o zmarłych członkach rodziny mówi się w czasie  teraźniejszym. Na przykład ludność Han, będąca główną grupą etniczną zamieszkującą Chiny, mówi w ten sposób aż do siódmego pokolenia po śmierci. Dopiero gdy rodzi się kolejne, ósme pokolenie, rodzina uznaje stan śmierci za faktycznie i przede wszystkim duchowo dokonany. Wtedy oficjalnie zaczyna mówić się o zmarłym w czasie przeszłym. Szacunek do przodków jest tak ogromny, ze nikt nie odważyłby się zrobić inaczej. Ich imiona umieszcza się wykaligrafowane na tabliczkach we wschodnim rogu domu. Kierunek jest nie bez znaczenia, na wschodzie jak głosi chińska tradycja, gdzieś daleko jest kraina szczęśliwości, do której oni odeszli, a my zmierzamy.
W Singapore, w jednej z najdroższych dzielnic, stoi pusty apartamentowiec. Ponad dwadzieścia pięć lat temu, jeden z europejskich developerów postanowił na dziwnie tanio kupionej działce wybudować budynek i dobrze na nim zarobić. Po zakończeniu inwestycji, pomimo sprawnej kampanii reklamowej, nikt nie chciał wynająć ani "złamanego" metra kwadratowego. Dopiero przypadkowa rozmowa developera z jego chińskim kierowcą ujawniła straszną prawdę. Działka była tania bo wiele lat wcześniej był w tym miejscu cmentarz. Żaden chińczyk nie naruszy spokoju zmarłych, nie postawi stopy na grobie, nawet jeśli miałoby to być kilka lub kilkanaście  pięter ponad grobem. Był jeszcze epilog z Mistrzem Feng shui, ktory to zawsze odwiedza nowe mieszkanie chińczyka przed wprowadzeniem się, wygania złe duchy, przeprasza dobre i ...wydaje stosowny certyfikat, ale i on nie pomógł.

czwartek, 19 sierpnia 2010

No to są jaja!!!

Jednym z przysmaków, oczywiście tradycyjnie dającym potencję i rokowania na syna są w Meksyku: bycze smażone jądra! Sam fakt, że można komuś podsmażyć cohones, nawet jeśli jest bykiem, wydaje mi się na tyle drastyczny, że żal mi się robi zwierzaka. Za to kiedyś jedna z przewodniczek wycieczek opowiedziała tę historię w autobusie jadącym do Cancun. Wycieczka zareagowała sykiem i głośnym "Uuuuuu!!!", tylko jedna, starsza już, Pani trwała z wyrazem zadumy na twarzy. Na pytający wzrok przewodniczki, skierowany w jej stronę, zapytała: "No tak, ale niech Pani powie jak byk znosi jaja?"

Drzewa zmarłych dzieci

Rodzice zmarłego dziecka są najsmutniejszymi ludżmi na świecie. Rozpacz wyrażona w krzyku czy w milczeniu, w stuporze opuszczonych ramion i skuleniu ciała, jest  niepomierna. Nawet pisząc to nie potrafię robić tego spokojnie. Ból nie miesci się w głowie. Kiedy kieruję samochodem z dziećmi jakichkolwiek ludzi, ale najczęściej mi znajomych, moja ostrożnośc i zapobiegliwość sięga granic. Wiozłem kiedyś rodzeństwo, jedyne dzieci cenionego przeze mnie małżeństwa. Ostatnio przed głosowaniem prezydenckim, było jeszcze trudniej. (... wycinek prywatny...). Wszystko wydawało się takie wesołe, słoneczne, obiadowo-radosne.  A jednak myśl o czymkolwiek złym co mogłoby się przydarzyć na drodze, była straszna.
Ad rem, w Indonezji na wyspie Sulawesi wśród już opisywanego plemienia  Tana Toraja, jest zwyczaj pochówku dzieci w grobach wydrążonych w drzewie chlebowca. Z czasem drzewo zabliźnia się, ale nigdy nie do końca jak serca rodziców, którzy  wierzą, że dusze ich dzieci żyją i wzrastają w drzewie. Na zdjęciu jedno z takich drzew, uwierzcie lub nie, samo stanie pod nim jest doznaniem graniczącym z bólem wyrywanego serca. Nigdy nawet nie wysunąłem ręki w kierunku pnia, a przecież one tam są, miliony marzeń, uśmiechów, nie odbytych spacerów, nie nauczonych liter, nie zjedzonych obiadów i nie umytych przed snem zębów. Całe życie rodziców, więcej niż życie.

Impresje od kuchni meksykańskiej

  • Na kaca najlepsza jest Michelada, skład: piwo najlepiej lokalne, sok z limonek, a raczej coś w rodzaju lemoniady z gazem, magi (!) i wianuszek z ostrej, drobno zmielonej papryki z solą dookoła, proporcej należy wypracować w toku leczenia kolejnych nadużyć tequili.Wszystko to razem ma smak niepokojąco nienaturalny jak dla nas, ale efektu nie należy długo czekać. już po pół godzinie z przyjemnością sięgamy po kolejną porcję esencji Meksyku.
  • Robak, powszechnie utarło się sądzic że znajduje się na dnie tequili, otóż nie! Zalega on na dnie butelki szlachetnego trunku Mezcal. Jest to larwa żerujaca w blue agawie, którą podaje się na koniec wypitej butelki najznamienitszemu gościowi przy stole lub dzieli starannie nożem miedzy przyjaciół płci meskiej. Dlaczego?Bo to silny afrodyzja, którego sława zastała dobrze udokumentowana w przeciwieństwie do faktycznego działania! Zakładam, że jest ono równie skuteczne jak działanie selera naciowego, który to "jest" skuteczny po zjedzeniu porcji wielkości wiadra na wodę. O potencji i męskim ratowaniu porządku świata nnym razem.
  • Kilka lat temu gdy sława tequili i mezcala obiegła świat i Amerykanie (jak już wiecie mój ulubiony naród), postanowili ruszyć do Wallmart-ów kupować nową modę, zaczęło brakować nie tylko robaków, ale przede wszystkim blue agawy. Wiec Meksykanie i inne sprytne latynoskie nacje zaczęły robić napitek częściowo z agawy, a w zasadniczej części ze wszystkiego co można było wydestylować z kukurydzą włącznie.Czasem robiono "wodę życia" nawet bez agawy! Komisja standardów zainteresowała się tym i położyła kres. Nie lubicie popcornu? Szukajcie trunku zrobionego w 100% z blue agawy z napisem Reposado.
  • Leczenie ostrego: nigdy nie ie wodą, a na pewno nie gazowaną bo wzmaga, tylko: mlekiem, słodkim, słonym, posypując sól na jezyk i rozcierając o podniebienie. Można też sokiem z limonek, a zdecydowanie najprzyjemniej: piwem.
  • Najsłynniejsze piwo w Meksyku? Corona? Chyba w hotelu wśród turystów!?! ludzi, nie opuszczających bąbla resortowej rzeczywistości i jedzących tortillę i guacamole jako sałatkę do parówek na śniadanie. Normalnie w zależności od regionu…..wybór jest ogromny!
  • Desperado? Proszę Was!!! Litości, to nie piwo, to wytwór wyobrażni francuskich marketingowców o Meksyku, wszystko w jednym, a raczej tablica Mendelejewa w butelce. Basta.

Szybkość życia

Jeśli uważasz, że coś w życiu może Ciebie ominąć, że nie zdążysz się tym nacieszyć, uchwycić w duszy,  to doradzam zwolnić do "rozsądnej" prędkości obserwacyjnej.


...ale patrząc z innej perspektywy, pomyślcie jak dobrze czasem pędzić na "złamanie karku" czując się panem upływającego czasu!!!

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Żółw

Moi znajomi mieli żółwia, rasy nie pamiętam, ale wielkości talerza deserowego, w centki. Żółw był karmiony i naświetlany raz w tygodniu pod warunkiem, że się pojawił. Jak mawiał Pawłow, odruch jest odruchem więc zwierz meldował się na środku dużego pokoju około środy i starał się zbyt szybko nie poruszać aby dać właścicielom do zrozumienia, że jest głodny. Wtedy był myty ciepłą wodą, wstawiany do terrarium i dostawał sałatę. Rok był alter klimatyczny więc żółwiowi coś się poprzestawiało i wlazł za kuchenkę gazową oraz nie zameldował się. Po tygodniu oczekiwania, a również obwąchiwania czy aby nie dochodzi zapach po żółwiu, nagle (adekwatne do gatunku), zza szafki na garnki wychynął zwierz, był cały w pajęczynie, wyglądał jak suszarka na pranie ze skarpetkami lub antena do poszukiwania kosmitów w odległych galaktykach. Na bokach miał "koty", na nosie okruszki, a do tylnej lewej łapy przykleiła mu się bliżej nie określona tłusta farfoclowata substancja. Tym razem został wyszorowany, nakarmiony i ...zniknął (znowu a propos tempa i gatunku), kilka dni później mój znajomy, w środku nocy wstał, poszedł do kuchni po szklanke wody aż tu nagle: Jak nie wrzaśnie, wyrzucił z siebie zestaw jak po strzelonej Lechowi bramce, skowyt "osz Ty bydlaku jeden", "popielniczkę z ciebie zrobię", żona domyśliła się, że chodzi o żółwia. Na środku pokoju leżał skulony 100 kg facet pokonany przez talerzyk deserowy. Okazało się, że trafił na niego małym palcem prawej nogi! Żółw tym czasem uderzony jak w carlingu odbił się od szafki, kuchenki, rykoszetem skosił małą doniczkę z pelargonią i zadokował miedzy butami jak w hokejowych rękawicach. Wniosek nie trzeba było kupować lodówki na freon i samochodu bez katalizatora. Żółw byłby punktualny, a palec cały.
Innym razem ten sam "talerzyk" zobaczył półkę na książki z luka pomiędzy Homo Faber a Śpiewnikiem żony. Wlazł tam, a ponieważ miejsca nie było dużo, przekręcił się na bok i zasnął jak średniej grubości wolumin. Jakby miał na zadzie napis Zoologia, to stałby tak do wiosny. Wieczorem przyszli goście i półkę zasunięto drzwiami. Następnego dnia po południu z szafki zaczął dochodzić dźwięk przypominający powolne, drapanie o szybę rannego komara. Poszukiwania przyniosły niecodzienne znalezisko, żółw wypadł z regału i naprawdę wyglądał na wściekłego. Oczytany to on może był, ale bardziej niezadowolony.
Babcia moje koleżanki kiedyś przez sen pomyślała, ze ma zawał, czuła ciężar w klatce piersiowej, duszność i słyszała chrobot. Kiedy jej myśli pływały pomiędzy testamentem, a wezwaniem karetki, otworzyła oczy i zobaczyła swojego kota Feliksa, który usadowił się na niej i właśnie mrucząc kończył nocną toaletę.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Klamka zapadła

Żyję w bałaganie, książki porozrzucane na podłodze, na biurku sterta wszystkiego, otoczenie wyględa jak po wybuchu petardy w zupie jarzynowej. Co sie stało? Dwa dni temu w czase silnej burzy naderwało sie okno biurowe. Byłem akurat poza biurem. Woda już "wdarłaby się" do środka gdyby nie dzielne kolezanki i koledzy z 5*, którzy robiąc barykadę z szafki i monitora umieścili okno na właściwym miejscu i zakleili je następnie szeroką taśmą pakową. Jak gustownie to zrobili! Taki delikatny art deco-wski wzorek, ale skutecznie. Dzisiaj ma pojawić się serwis, już się boję. 
Naprawiacze biurowi dzielą sie na dwie kategorie:
Pan Janek vel "Złota Rączka" jest ok, trochę po 60 roku życia, pachnący Przemysławką lub inną odmianą Brutala. Zaczesany na lwa, w butonierce ekstra mocna bez filtra. Kibic Legii i znawca polityki na poziomie "ja bym ich wszystkich do oczyszczania miasta wysłał". Pan Janek flirtuje z księgową, a jak jej nie ma to mogą być w ostateczności młodsze. Chętnie wydałby córkę za któregoś z kolegów (ja jestem zajęty), a synowi załatwił u nas posadę dyrektora. W końcu chłop ma 28 lat i już w magazynie pracował. Ogólnie łatwo przyswajalny, potrafi coś zrobić czasem nawet jego koncepcja wytrzymuje walkę z czasem. 
Pan Henio vel "Czerwony Nos", nigdy nie wiesz kiedy sięgnie, nawet jeśli odpisuje na sms że już jedzie to nie wiesz czy po drodze nie "dojedzie" do drugiej butelki, Pan Henio zna się na robocie tylko czas i stres go wykończyły. Niestety jest trudno przyswajalny, nieterminowy, ma zapach rodem ze zbyt długo zamkniętego baru z piwem. Jak dostanie od szefa bonus to szukaj wiatru w polu. Jak czeka na wypłatę to 12 godzin pracuje. Lepiej kupić mu materiały niż wysłać z zaliczką do sklepu - wiadomo dlaczego. Jak dwa lata temu zabił aluminiową skrzynkę dwoma gwoździami i podkleił to wszystko kropelką to ni huhu. Problem w tym, że to był hydrant i strażakowi to się nie spodobało. Ba strażak oszalał z "radości", na poziomie mandatu za 300 zł, ale koleżanki zamieniły to na czekoladki z Madery, dwa małe tukany z drewna dla dzieci i szalik FC Barcelona z moich zapasów. Jakoś się udało. Ufff!!!

Nigdy nie wiemy, który przyjdzie, to słodka tajemnica administracji. Równie dobrze można obstawiać zmianę świateł na rondzie pod Pałacem, o tym już pisałem. Nadal na wspomnienie robi mi się gorąco.
Ad rem, na zewnątrz piękna biurowa pogoda, lekki wiatr, pochmurno, aż chce się skoncentrować, otworzyć okno, wyłączyć klimatyzację i zaczerpnąć świeżego, ołowianego powietrza, Patrząc w monitor komputera, sięgam lewą ręką za siebie, do okna. Dłoń przenika powietrze i zsuwa się gładko w dół nie dotykając nawet sugestii czegoś co można by nazwać otwieraczem. Odwracam wzrok, przecieram oczy, eee co sie stało? Gdzie jest klamka? Okazuje się, że konsekwencją naprawy było zamknięcie okna, jak to sie kiedyś mówiło o niektórych miejscach "na głucho", klamka została zabrana i już. No ładny piec, nic nie zrobię trzeba siedzieć na przewodnikach, rozgarniać papiery i wydobywać spod nich inne papiery. Na szczęście wyprowadzamy się już wkrótce do 2 x większego biura z ogrodem i kuchnią.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Zassane

Kiedy zacząłem pracę w aktualnym miejscu, postanowiłem zrobić porządek. Oczyściłem monitor, wyszorowałem poręcze fotela, a następnie przyniosłem odkurzacz i zacząłem odkurzanie na półce. Skończyłem i rozejrzałem się dookoła. Co by tu jeszcze zrobić? O, powyciągam okruszki z klawiatury. mam taka małą klawiaturę żeby nie przestawiać się z laptopa na normalną. przecignąłem raz i dwa i... usłyszałem trzy głośne plaśnięcia. Kurcze, klawisze! Wciągnąłem U/A/I ter z m m przer b ne, c j n jlepszeg zr b łem!
Pobiegłem do męskiego wc, zakasałem rękawy i z wprawą chirurga zacząłem rozcinać biurowymi nożyczkami worek. Wydobyłem, co to jest? Odznaka z Teneryfy? O może teraz? Zapałki z Brazylii! Teraz na pewno: pół zdjęcia paszportowego znanej podróżniczki od dżungli co to miała bosego męża. Ładnie wyszła, ale nie wkleję tego na klawiaturę! Po kwadransie grzebania w worku jak gwiazdor. Ho Ho Drogie dzieci..."O" Wam przyniosłem, a w "d" sobie je wsadź Ty stary dziadzie!!! Odpowiedziały dzieci. Znalazłem wszystkie klawisze i triumfalnie umieściłem na klawiaturze. Potem wydobyłem spod biurka koleżankę, która pękała od początku ze śmiechu. O czym należy pamiętać przy praniu kota? Żeby nie wykręcać. A przy klawiaturze? Żeby używać opcji do okruszków, a nie do zbitych szklanek.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Trudne słowa

Nie powinniśmy używać słów, których nie rozumiemy. Moja pani od historii w technikum Elektrycznym kiedyś powiedziała:
-Porwania dzieci, cały ten KINADPING, to bardzo poważna sprawa!
To jeszcze nic, ale pewien student chcąc przypochlebić się profesorowi, który lata życia spędził w politycznym podziemiu, walczył i tworzył opozycję, powiedział:
-Pan, panie Profesorze jest takim wspaniałym OPORTUNISTOM!
Cóż nie każdy w szkole był PRYMASEM. Mój Ojciec Zenon na święta Wielkanocne podał białą kiełbasę i szynkę, a do smaku: chrzan, buraczki i BOROWINĘ. bo jak twierdzi do mięsa jest najlepsza! Fakt, ze to trochę błotny pomysł, ale to w końcu jego kuchnia!

sobota, 31 lipca 2010

Za rozmowę

Dziękuję i w prezencie:
Que me nutrit, me destruit"
http://www.youtube.com/watch?v=WiuorrXsngM

piątek, 30 lipca 2010

Znalazłem

Ponad 12 lat szukałem kto to śpiewa. Po raz pierwszy usłyszałem tę płytę w Maroku w miejscowości Esuwaira na placu, siedząc przy kawie o le i patrząc na kobiety rozmawiające na schodach meczetu. Tak mocno piosenki wryły mi się w pamięć, że odkupiłem kasetę od kelnera. tak, tak prawdziwą kasetę magnetofonową. Po latach przegrałem ja na CD, a potem zaczęła szumieć i przeskakiwać, ale słowa i rytm był w sercu. Dzisiaj rano włączyłem African na jednym z portali i uderzyła mnie fala gorąca.
Utwór najbardziej poetycki:
Utwór najważniejszy, ten który za mną chodził przez cały ten czas:

Prosta kalkulacja

Jeśli o 22.30 ugotujecie pół kilograma bobu to ile zjecie do 23.30? Hm, a jeśli ugotujecie 1kg to ile zjecie? No właśnie, nigdy nie gotujcie 1 kg bobu przed snem. Zwariowałem, zjadłem wszystko i wylizałem talerz. Z powodu nadchodzącego tygodnia i jednego z najważniejszych  odlotów w moim zyciu, jem kompulsywnie. Cóż to takiego? Otóż pies mojej warszawskiej Cioci na mój widok najpierw szczeka, potem biegnie do miski, obejmuje ją przednimi łapami i je, je, je aż zje całość lub uspokoi się. Mam to samo, zjadłbym całość żeby się uspokoić.

czwartek, 29 lipca 2010

Sponsor

Wczoraj na premierze "Miasta ruin", które uważam, że musicie zobaczyć po 1 sierpnia w Muzeum Powstania Warszawskiego, głos zabrał sponsor. Nie wzbudziło to aplauzu, nawet lekko wyczuwalną niechęć. Pan Prezes wstał i powiedział "Cytując w tym miejscu klasyków, uważam, że sponsor powinien wykorzystać dana mu niesamowita możliwość (sala prawie zaczęła warczeć)... i siedzieć cicho, pozwalając aby jego mikry wkład nie niweczył pracy twórców", co się działo, sala klaskała naprawdę szczerze i mocno. Nawet jeśli to figura retoryczna to mi się podoba i już. A kalendarz wskazuje już -7 i powoli zmierza do -6, to też mi się podoba.

Przerwa

Moi drodzy, szanowani, nieliczni czytelnicy. Mam chwilowo wstrzymana akcje serca. Oczywiście EKG wskazuje na to, że żyć będę latami i w dobrym zdrowiu. Przeprosić chciałem tylko za nieterminowe uzupełnianie blog-a albowiem pisuje na zupełnie innym, blogu życia gdzie skupiam uwagę i pasję twórczą. Cieszę się, że u Was wszystko dobrze, ze ktoś ma dom nad rzeką, ktoś podróżuje a ktoś śpiewa i czyta moje trzy po trzy. Mam w głowie nowe posty i nowe dulszczyzny. Mam wspaniały temat rzekę, czyli Warszawę z jej złym, nieprawdziwym wizerunkiem, fantastyczną załogą w pracy i widokiem z okna na Pałac Kultury. Mam na horyzoncie śliczny widok w ...... i pociąg do Poznania o ......, kiedyś opowiem lub taktycznie pominę te tematy. Trzymajcie za mnie kciuki, przesyłajcie słowa wsparcia, są potrzebne. Szczególne podziękowania dla ..... za nie dawanie nadziei na kredyt.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Wojownik Światła

Moja koleżanka (ta od wieczoru wyborczego), ma pełną lodówkę i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ta lodówka nie była pełna... światła!!! Otwierasz pełna aż w oczy razi!!! Zamykasz, blacout.  Jestem pod wrażeniem, światło jest równomiernie rozłożone na wszystkich półkach, owalnie wypełnia miejsca na jajka, płasko leży w pudełku po żółtym serze i ma zielonkawy poblask tam gdzie była sałata. Mieni się barwą burgunda i Chardonnay na stojaku do wina. Gęsto ściele się nad pustym opakowaniem po śledziach i smużkami skrzy się w pojemniku na pomarańcza, jabłka i mandarynki, Nawet we wzorze przypomina arabskiego gina tam gdzie na talerzu pyszniły się oliwki z humusem. Smakowite to światło, coś na śniadanie i na wspólny grzeszny wieczór przy świecach. 
Przypomniał mi się dowcip Czeczota. Nad morzem stoi rozwichrzony facet. Podpis "Czesław był zdziwiony, po raz pierwszy w swoim życiu widział Morze", a w drugiej linijce: "Morze też było zdziwione, po raz pierwszy w swoim życiu widziało Czesława!!!". Lodówka też się dziwi dlaczego jeszcze ktoś do niej zagląda? Może to element terapii szokowej? "Nie po oczach!!! No nie po oczach!!!". Koleżanka pokazuje z dumą kostkę masła w  zamrażalniku, ale co?, Aaa ma imię, no to gratuluję! jak Ciebie nie lubić? 

wtorek, 29 czerwca 2010

Czy Świat stanął na głowie?

Moje pytanie jest czysto retoryczne. otóż jako pamiątke z wyprawy do Nowej Zelandii przywiozłem mapę z prawidłowym nowozelandzkim sposobem widzenia naszego globu. Jak to Wam się podoba?

wtorek, 22 czerwca 2010

Po pierwszej turze


W niedzielny wieczór, w Warszawie, na Placu Piłsudskiego, około godziny 20.00 moja uroczo roztargniona znajoma zaparkowała samochód. W zasadzie nic w tym fascynującego, gdyby nie fakt że było to ostatnie wolne miejsce pomiędzy dwoma wozami transmisyjnymi. Dwoma z kilkunastu stojących z rozłożonymi antenami, kilometrami kabli, migoczącymi monitorami i własnie w pospiechu pudrowanymi redaktorami. Otóż wyżej wymieniona rozejrzała się dookoła, powiodła wzrokiem po całym tym zgiełku i zapytała pierwszego napotkanego "człowieka mediów", "...proszę mi powiedzieć co się stało, jakieś wydarzenie, ktoś przyjechał?...". Natychmiast została zgromiona wzrokiem i sprowadzona do roli ignorantki. Kobieto przecież to WIECZÓR WYBORCZY!!! 
No tak. ale ja do niej zawsze dzwonię dwa razy. Pierwszy raz aby usłyszała, ze w torebce coś dzwoni, drugi, po pięciu minutach, aby po odnalezieniu telefonu odebrała. Tu przypomina mi się stary dowcip: Na egzamin wchodzi student, na kolejne pytania o wodza rewolucji socjalistycznej, przewodnią siłę narodu i przewodniczącego partii odpowiada niezmiennie "Nie wiem". Zaintrygowany profesor pyta skąd jest student, "Ja?, Ja jestem z Omska". Profesor stawia pałę, student wychodzi, a tymczasem wykładowca staje przed oknem, spogląda rozmarzony w dal i wzdycha "Ech rzucić to wszystko, wyjechać do Omska!!!" Jako wisienkę na deserze potraktujcie proszę zdjęcie, czasem trzeba wiedzieć gdzie nakleić swój plakat lub komu pozwala się operować własnym wizerunkiem, ot tak z ostrożności żeby skóra się dobrze licowała. Chociaż? Sam już nie wiem, w końcu wynik "Chłopiec z plakatu" miał imponujący, no na pewno lepszy od ludowego lidera w strażackiej czapce.