poniedziałek, 4 stycznia 2010
Dykcja, a banany
Mój kolega, który odnalazł się był po imprezie sylwestrowej: dwa dni później, sześć butelek i 250 km dalej. Rankiem prosto z PKP poszedł do osiedlowego sklepu aby nabyć porcję naturalnej witaminy C. Wszedł, powiedział mniej więcej "Dzińdybły", i zatopił rozkalibrowany wzrok w skrzynkach pełnych owoców i warzyw. Z letargu wyrwała go sklepowa Janina, "Tak, słucham?". Wypadało by zadać pytanie pełnym zdaniem, pomyślał, ale do tego zdolny jeszcze nie był więc rzucił jako stały bywalec "Czy cytryny?" (w domyśle - są?), "Nie, nie ma trzech, są tylko dwie i to zeszłoroczne", Nie od razu zorientował się, że pytajnik stał się cyfrą, więc podziękował i niepyszny poszedł po Ibuprom, oczywiście max.
Przypomniała mi się, przy pisaniu tej historyjki, zasłyszana rozmowa z lat 80 na ulicy Poznania zwanej jeszcze wtedy Armii Czerwonej a dziś Św. Marcin. Koniecznie należy wymawiać to w mianowniku, aby pokazać swoja znajomość lokalnych zwyczajów i trendów. Otóż kupujący zapytał sprzedawcę przy jego ulicznym łóżko-straganie polowym, aż łza się kręci na samo wspomnienie, "Panie, a te banany to aby świeże?, "Oczywiście, że świeże - DZISIEJSZE!!!"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No to sprzedam taką oto dykteryjkę: podchodzi do straganu paniusia wysoce językowo wyedukowana i pyta: czy są dżonatany? na to sprzedawca: nie ma, ale są inne dżabka:)
OdpowiedzUsuń